Hipnoza to tajemniczo zapowiadająca się opowieść o policjancie Dannym Rourkiem, którego kilkuletnia córka została porwana. Po traumatycznych doświadczeniach mężczyzna próbuje wrócić do równowagi psychicznej, jednocześnie cały czas żywiąc nadzieję na odnalezienie dziecka. Nowy trop niespodziewanie nasuwa mu się sam – podczas kolejnej akcji policyjnej związanej z napadem na bank Rourke przypadkowo odnajduje wskazówki, które mogą łączyć rabusia z jego zaginioną córką. Sytuacja zaczyna się jednak komplikować, ponieważ podejrzany to obdarzony potężnymi umiejętnościami manipulacyjnymi... hipnotyk. Czy detektyw będzie miał w sobie na tyle siły, by stawić mu czoła i odróżnić iluzję od rzeczywistości? A może sama rzeczywistość jest zupełnie inna, niż początkowo mogłoby się wydawać?   Produkcja współtworzona przez Roberta Rodrigueza (Desperado, Sin City - Miasto grzechu czy Sin City: Damulka warta grzechu) i Maxa Borensteina (Godzilla kontra Kong, Kong: Wyspa Czaszki) ewidentnie miała ambicje na zostanie intrygującym thrillerem psychologicznym, który miałby siłę wciągnąć widza w gierki – stanowi o tym między innymi fabularny punkt wyjścia. Operując motywem hipnozy, twórcy mogą bez końca bawić się z odbiorcą i mylić kolejne tropy fabularne – i niestety to robią, ale w zdecydowanym nadmiarze, co absolutnie szkodzi tej produkcji. Film naszpikowany jest zwrotami akcji i twistami, z których każdy ma być bardziej zaskakujący od poprzedniego – jest tego zdecydowanie za dużo, przez co kolejna wolta już nie intryguje, a raczej budzi niesmak. Gdy już wydaje nam się, że zaczynamy wyłapywać główną ideę i orientować się, co tak naprawdę się tu dzieje, zostajemy zbombardowani serią kolejnych twistów, które są zaprzeczeniem wszystkiego, co obserwowaliśmy do tej pory. Reżyser nie wie, kiedy powiedzieć sobie dość – w przedziwnej chęci maksymalnego skomplikowania fabuły zupełnie zapomina o widzu i o tym, by pozostawić mu pole do własnej interpretacji. Zamiast bawić się w samodzielne rozplątywanie supełków akcji, zaczynamy czuć jedno wielkie zniechęcenie. Bardzo szybko okazuje się, że analiza własna nie ma żadnego sensu, bo twórcy i tak zaraz wszystko postawią do góry nogami. Po co w takim razie w ogóle się w to angażować? Przyjemność z takiego seansu jest w zasadzie żadna. W głównego bohatera wciela się Ben Affleck, który sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie chciało mu się grać. Jego postać jest zblazowana i pozbawiona emocji. Nawet w dynamicznych scenach twarz aktora jest kamienna, zupełnie tak, jakby brał w nich udział od niechcenia – niezależnie od tego, czy właśnie goni przestępcę, czy „rozpacza” nad ciałem postrzelonego kolegi. Co prawda tę apatię można uzasadniać późniejszymi rozwiązaniami fabularnymi, ale ja i tak tego nie kupuję – na detektywa patrzy się z trudem, nie mówiąc już o kibicowaniu mu w czymkolwiek. Drugą kluczową bohaterką jest Diana Cruz, w którą wciela się Alice Braga – jej postać uosabia zarówno damę w opresji, jak i superbohaterkę, która szybko przejmuje inicjatywę. Braga potrafi z siebie wykrzesać nieco więcej emocji niż Affleck, jednak jej wątek nie jest szczególnie wciągający, za czym stoi kiepski scenariusz. Film zupełnie nie rozwija swoich postaci, nie daje im możliwości na uwiarygodnienie swoich poczynań. Warto wspomnieć, że przez ekran przewija się też charyzmatyczny William Fichtner, jednak jego postać (wspomniany już w opisie hipnotyk) to kompletnie zmarnowany potencjał. Po kilku intrygujących pierwszych scenach twórcy chyba zapomnieli, że mają takiego bohatera do dyspozycji i odsunęli go na trzeci lub czwarty plan. Przypomnieli sobie o jego istnieniu dopiero w finałowej sekwencji i skleili naprędce nijakie podsumowanie, bo w sumie jakoś podsumować to wypadało. Scenariusz kuleje nie tylko na płaszczyźnie tworzenia bohaterów. Tak naprawdę film może zniechęcić już po pierwszych kilkunastu minutach – właśnie przez to, że twórcy tak wydziwiają z fabułą. Coś, co zapowiadało się thrillerem czy filmem akcji, momentami zaczyna niebezpiecznie kierować się w stronę science fiction, a nawet fantasy, co prowadzi do dezorientacji. Taki miszmasz gatunkowy nie jest tu zaletą, bo zwyczajnie nie jest to film takiego kalibru, by móc to wszystko logicznie udźwignąć (zwłaszcza że trwa nie dłużej niż półtorej godziny zegarowej). Twórcy maksymalnie komplikują tę opowieść, jednocześnie operując w niej sztampą i schematami, co powoduje wielokrotnie niesmaczne zgrzyty. Gdy na ekran wchodzą efekty specjalne, zaginające się czasoprzestrzenie czy niepokojąco wibrujący obraz, który – jak sądzę – ma wzmagać niepokój, całość zaczyna wyglądać po prostu jak kiepski żart (i przy okazji jak bardzo, ale to bardzo tania Incepcja). Nie pomagają temu też przestarzałe zabiegi montażowe czy momenty, w których złoczyńca wyskakuje z kapelusza w rytm złowróżbnej muzyki. Wisienką na torcie jest jeszcze najbanalniejsze na świecie finałowe motto, mówiące o wyższości dobra nad złem. Może gdyby ten film powstał 20 lat temu, zrobiłby większe wrażenie. Dziś patrzy się na to raczej z politowaniem i poczuciem obcowania z czymś kompletnie przestarzałym. Hipnoza to film przekombinowany, który zawodzi oczekiwania – sprawia wrażenie produktu zbudowanego bardzo tanim kosztem, co niestety odbija się na jego jakości. Historia nie wciąga ani scenariuszowo, ani realizacyjnie; na aktorach również nie da się zawiesić oka na dłużej. Główny twist fabularny, choć w samej swojej idei jest całkiem pomysłowy, zupełnie niknie pod ciężarem tuzina innych twistów, przez co całość nawet nie ma siły odpowiednio wybrzmieć. Zanim dowiemy się, o czym tak naprawdę jest ten film, po drodze zdążymy kilka razy najzwyczajniej w świecie stracić nim zainteresowanie. Miało być ciekawie, wyszło kiepsko i żenująco. Szkoda czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj