Gdy na początku widzimy, że Ingrid nie jest pogrążona w żałobie, można domyślić się, że coś jest nie tak. Jej zabawa z duchem zmarłego chłopaka pokazuje nam, że świat Witches of East End to coś więcej niż tylko czarownice. Wątek romantyczny, choć banalny, nawet sprawdza się w tym odcinku. Być może to zasługa postaci Ingrid, która wzbudza sympatię, i samej historii, która jest prowadzona w sposób prosty, ale nie tak irytujący jak u jej siostry. Dziewczyna jednak popełnia błąd w rzucaniu zaklęcia bez konsultacji z ciotką, co doprowadza do niespodzianki.
Wraz z przejściem do perypetii Frei dowiadujemy się, że czarownice widzą duchy. Pojawienie się Elsy, byłej dziewczyny Dasha, jest zaskoczeniem, gdyż odkrywamy nowe informacje o tym związku. Wychodzi na jaw coraz więcej tajemnic narzeczonego młodej czarownicy i to zmusza do zastanowienia się nad tym, co on jeszcze może ukrywać. Freya zajmuje się tą sprawą w sposób przynajmniej umiejętny i skuteczny. Dzięki temu ogląda się to z umiarkowanym zainteresowaniem.
[video-browser playlist="634081" suggest=""]
Problem leży w tym, że nic więcej "Electric Avenue" nam nie zaoferowało. Żadnych informacji o przewodnim wątku, który jest rozwijany bardzo ślamazarnie. Poza ogólną wzmianką, że ktoś czyha na życie Joanny i jej dzieci, nic nie wiemy. I to jest największy błąd tego serialu, bo wątek główny powinien ewoluować o wiele szybciej, aby zainteresować widza czymkolwiek więcej niż przeciętnej jakości motywami obyczajowymi.
Samej magii też niewiele jest w tym odcinku, co rozczarowuje. Wątek czarów zawęża się do obecności duchów, rytuału ich odesłania i przebierania się Joanny. To za mało w serialu, który skupia się na czarownicach. Dobrze, że przynajmniej trójkąt Killian-Freya-Dash w tym odcinku zszedł na dalszy plan.
Tym razem dostajemy bardzo przeciętny epizod, który co prawda ogląda się przyjemnie, ale brak mu czegoś, co powinno wywoływać emocje i przyciągać do ekranu. Jeśli Witches of East End szybko nie nabierze wiatru w żagle, nie widzę przyszłości dla tego serialu.