Ostatnie dwa odcinki trzeciego - i jak dotąd ostatniego - sezonu Rządu wprowadzają widza w kulminacyjny punkt wyborów. Decyzja o wcześniejszych i to o prawie półtora roku wyborach do parlamentu zaskoczyła niejednego, a najbardziej partię Nowych Demokratów, która nie miała wcześniej żadnych przecieków na ten temat. W zaledwie dwa-trzy tygodnie trzeba przeprowadzić wyczerpującą kampanię. Birgitte wraz z ekipą bierze się do roboty i po początkowej wpadce na debacie, związanej z nieprzygotowaniem się do trudnych pytań o gospodarkę, powoli nadgania straty. 

W tle oczywiście cały czas przewija się wątek raka, szczególnie gdy pojawia się widmo nawrotu choroby. Na szczęście jest to tylko kwestia stresu i własnych obaw, bo ze zdrowiem wszystko w porządku, a niegroźny guz okazuje się po prostu płynem, który powstał w miejscu zabliźnienia. 

Twórcy bardzo ochoczo i w niezwykle przejrzysty sposób pokazują widzowi mechanizmy rządzące w Danii. I mimo że tamtejszy ustrój nieco różni się od chociażby tego znanego w Polsce, to znaleźć można wiele odnośników. O królowej pojawia się zaledwie wzmianka, stąd sama demokracja parlamentarna jawi się bardzo uniwersalnie. Podoba mi się również ukazanie Kopenhagi. Miasto wielkości Poznania będące jednocześnie największym ośrodkiem w Danii, do tego stolicą, przedstawione jest niezwykle nowocześnie. Ładne ujęcia, panoramy - wszystko to buduje klimat europejskiej metropolii. Podczas gdy widz dobrze wie, że ma do czynienia z niespełna 600-tysięcznym miastem. 

Wracając do historii, to najważniejsze są wybory. Opracowywanie planu, rozmowy kuluarowe z innymi partiami, namawianie ludzi do głosowania (Dania ma podobny problem co Polska - frekwencja wyborcza to jedna, wielka niewiadoma), wywiady w telewizji i przeróżne debaty to chleb powszedni polityków, jak i samej Birgitte. Dużo roboty ma także Katrine, która jako rzecznik prasowy musi lawirować pomiędzy polityką a dziennikarstwem - kłamstwem, prawdą i wszystkim odcieniami szarości, które się w tych pojęciach mieszczą. 

Na szczęście nie brakuje wątków personalnych, tych najważniejszych. Scenarzyści zgrabnie zamykają większość niedopowiedzeń, oferując widzowi satysfakcjonujące rozwiązanie. Tym sposobem Katrine, choć przestraszona, związuje się ostatecznie z Sorenem, będącym gospodarczym konsultantem w partii Nowych Demokratów. Podobnie Birgitte (po uporaniu się z chorobą) może światu przedstawić Jeremiego. Ich związek, choć trudny i budowany na ciągłym pokonywaniu dzielącej ich odległości, zdaje się rozkwitać.

[video-browser playlist="633662" suggest=""]

Najtrudniej zdaje się mieć Torben. Lawiruje pomiędzy zarządem, Alexem i redakcją, stara się jak najlepiej wypełniać swoje obowiązki, wszystkich zadowolić i robić rzetelną telewizję. Nie rozumie tego nowy dyrektor programowy, który pragnąłby wzrostu oglądalności poprzez jarmarczne programy, efekty świetlne i kolorową scenografię. Skutkuje to wyrzuceniem Torbena z pracy (po buncie przy debacie) przez zarząd, a potem ultimatum załogi. Oczywiście wszystko kończy się dobrze, Torben wraca na stanowisko, a Alex żegna się z telewizją. Zdaje się również, że jego relacje z żoną ulegają znacznej poprawie, a ta dwójka znów będzie szczęśliwa. 

Ten dysonans pomiędzy światem mediów, tak zwaną czwartą władzą, a prawdziwą polityką był od początku mocno zarysowywany i bardzo widoczny. Dobre rozwiązanie, którego zabrakło nieco chociażby w "Ekipie" Agnieszki Holland. Wszak właśnie te dwa światy się mocno przenikają, a najlepiej podsumowuje to wypowiedź jednego z polityków, który mówi do Kaspra: "I to wy nas nazywanie cynikami? Popatrz na siebie. Najpierw jesteś dziennikarzem i nas rozliczasz, informujesz widzów o naszych kłamstwach; potem zaś zostajesz rzecznikiem rządu i sam kłamiesz, tłumacząc dziennikarzom i ludziom nasze decyzje. To dopiero cynizm". Słowa te, choć mocno sparafrazowane, doskonale oddają to, czym w istocie Borgen jest.

Najważniejsze i jednocześnie najbardziej emocjonujące jest ostatnie 15 minut finałowego odcinka. Ostateczne wyniki wyborów, wskazujące, że Nowi Demokraci uzyskali 13 mandatów, pokonując Umiarkowanych, ustawiają całą grę wyborczą. Bez partii Birgitte nie uda się zbudować silnego i stabilnego rządu. Zakulisowe rozmowy pokazują, z czym możemy mieć do czynienia i jak to odbiera sama Birgitte. Czy woli pozwolić historii zatoczyć koło, ulec pokusie i zostać znowu premierem, czy też oprzeć się jej, zbudować silny rząd, koalicję kilku partii ze zbliżonym w najważniejszych kwestiach programem i zrezygnować z najważniejszej funkcji? Zakończenie pokazuje, że Birgitte dojrzała. Władza nie jest najważniejsza, liczą się ludzie. Nie zmienia to jednak faktu, że i ona coś ważnego uszczknęła. Posada ministra spraw zagranicznych i jeszcze dwa ministerstwa dla swoich ludzi - całkiem nieźle. 

Borgen pokazuje nam kulisy działania władzy i mediów we współczesnym państwie europejskim. Kopenhaga jest tutaj tak naprawdę miastem uniwersalnym, mogącym być wszędzie. Pewne cechy charakterystyczne oczywiście się znalazły, ale liczy się sam mechanizm, a ten jest wszędzie dosyć podobny. Aż dziw bierze, że w tak małym kraju udało się stworzyć tak fantastyczny i świetny pod względem technicznym serial. Dla fanów produkcji skandynawskich lub seriali politycznych jest to pozycja obowiązkowa. Fabularnie bez zarzutu, historia piękne się zazębia, żaden wątek nie zostaje porzucony. Oby więcej takich produkcji. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj