Cierpliwość została w końcu wynagrodzona. Na ciąg dalszy przygód Hitmana wydawanych kiedyś przez wydawnictwo Mandragora trzeba było czekać aż szesnaście lat. Drugi tom przygód sympatycznego killera, tym razem wydawanych przez Egmont, dostarcza polskim czytelnikom już w całości premierowy materiał.
Klimaty, w których opowiadana jest przez
Gartha Ennisa ta historia, są znakomicie uchwycone na okładkowej grafice zbiorczego wydania komiksu. Najważniejszym dla fabuły miejscem jest irlandzki pub w Gotham City, w którym bardzo często zawiązuje się akcja w
Hitmanie. Przy okazji można jeszcze zakpić z superbohatera i to już w pełni oddaje prześmiewczy charakter serii. Tym razem twórcy będą obśmiewać Green Lanterna, który za fałszywym podszeptem pewnej organizacji rządowej w pierwszej historii albumu
Lokalni bohaterowie próbuje dobrać się do skóry Tommy’emu Monaghanowi. Stosunek głównego bohatera do całego zamieszania widać dobitnie w jego sarkastycznym uśmiechu zadowolenia widocznym na okładkowej grafice, na której mamy również obraz wytrąconego z równowagi superbohatera. A cała scena dotyczy dopiero pierwszej opowieści i jest zaledwie początkiem wyśmiewania przez Ennisa wszystkiego, co w uniwersum DC nadaje się do wyśmiania.
O ile w poprzednim tomie mieliśmy również trochę okazji do refleksji i zadumy, to tym razem mamy w zasadzie cały czas jazdę po bandzie. Jedynie wątek damsko-męski, w którym Monaghan zaczyna się spotykać z Tiegel, na wskroś uczciwą i zarazem niepokorną policjantką, Ennis traktuje odrobinę poważniej, ale za to w tle mamy tutaj groteskowy obrazek rodziny tej bohaterki, przez co i jej relacja z Monaghanem nie wygląda aż tak poważnie. W ogóle, o ile Ennis nie ma skrupułów w dogryzaniu męskim postaciom w swojej serii, to przy tych kobiecych zachowuje sporo taktu i wyobraźni. Zarówno Tigle i występująca tu gościnnie Catwoman to po prostu twarde babki z charakterem, które radzą tu sobie z przeciwnościami losu i zagrożeniami dużo lepiej niż faceci, z których przeważająca większość to zwykli idioci.
Ten idiotyzm i dezynwolturę scenarzysta wyśmiewa, czasem trzeba przyznać, że także w cieplejszych tonach w kolejnych opowieściach z drugiego tomu
Hitmana. Tytuł tej następującej po
Lokalnych bohaterach powinien nam powiedzieć wszystko na temat jej fabuły -
Noc zombie w oceanarium Gotham, w której pewien złowrogi, naukowy wynalazek staje się okazją do dziesiątek widowiskowych kadrów, na których Monaghan z ekipą eksterminuje przemienione w zombie zwierzaki. I to właśnie podczas tej eskalacji przemocy zachowanie jednego z jego kompanów, czyli niezawodnego w swoich ograniczeniach umysłowych Hackena, będzie prawdziwym gwoździem programu tej historii.
W kolejnej opowieści powracają znane nam z pierwszego tomu demony - Etrigan i Mawzir. Ten drugi pragnie zemścić się na Tommym za poprzednią porażkę i szykuje na bohatera potężną obławę, podczas której zostaną wystrzelone setki pocisków. Ale akurat tę historię kradnie i Hitmanowi, i obydwu demonom grupka lokalnych superbohaterów pod szyldem
Ustęp Ósmy, jakiej chyba jeszcze w komiksach DC nie widzieliśmy. Czytelnicy, którzy znają historię
Hitman/Lobo: Ten głupi wał mieli już z tymi jegomościami do czynienia, jednak to co zaprezentują w
Asie zabójców z całą pewnością zrobi na czytelnikach niezapomniane wrażenie.
Album kończą dwie jednozeszytowe opowieści, jedna damsko-męska i jedna świąteczna, w których Ennis nie zwalnia tempa i nadal bawi się swoją fabułą. Można powiedzieć, że w pewnym momencie możemy odczuwać jej monotonność za sprawą jednolitego prześmiewczego tonu, który jednak w poprzednim tomie scenarzysta był w stanie przełamać. Nie zmienia to faktu, że drugi tom
Hitmana to przede wszystkim mnóstwo udanej zabawy, w której przewodzi kpina przede wszystkim z politycznej poprawności, w tamtych czasach, czyli w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych dopiero zaczynającej pokazywać pazurki. Cóż, Ennis zawsze był z polityczną poprawnością na bakier, a w
Hitmanie, także dzięki undergroundowej z ducha, jawnie groteskowej graficznej oprawie autorstwa
Johna McCrea, ważniejszy jest po prostu ciągły, prześmieszny flow, dzięki któremu ma się wrażenie, że przez przygody Hitmana po prostu czytelniczo surfujemy. Wspaniałe uczucie, które komiksowym fanom powinno zazdrościć wielu nieświadomych osobników z grupy tych, którzy (nie tylko) do superbohaterskich komiksów podchodzą jak do jeża.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h