Gdy ukazują nam się pierwsze sceny filmu, można się niemal złapać za głowę z powodu mnogości nagromadzonych schematów. Pseudo telewizyjne recapy relacjonujące eskalację epidemii, dzieci rozpoczynające dzień od wskoczenia na rodziców do łóżka oraz dosyć mocno zaznaczony fakt występowania astmy u jednej z córeczek Brada Pitta. Można stwierdzić, że World War Z jest typowym filmem o ogromnej katastrofie, którego wzór opiera się na wpasowaniu tragedii poszczególnych jednostek w krajobraz nieuchronnie nadchodzącego końca świata.

Na szczęście jest to mocno mylne założenie, ponieważ książka Maxa Brooksa, na podstawie której kręcony był film, bynajmniej nie należy do najbardziej przewidywalnych fabuł. Dlatego właśnie za Oceanem zarówno ona, jak i inne części sagi o zombie, święciły tak wielki sukces. Na pierwszy rzut oka historia wydaje się być dość prozaiczna, lecz jedynie do pewnego momentu. Gdy nadchodzi wielka epidemia zombie, główny bohater (były pracownik ONZ), grany przez Brada Pitta, po odebraniu krótkich lekcji odnośnie przetrwania w świecie trawionym przez śmiertelną zarazę dociera do swojego starego znajomego, podsekretarza ONZ (Fana Mokoena). Następnie w dość szybkim tempie i w nieco wymuszony sposób zostaje oddelegowany do misji mającej na celu wykrycie zalążka zarazy. Oczywiście nie wszystko w tej opowieści idzie po myśli naszego bohatera, tak więc film dość szybko przeistacza się w mieszankę obrazu survivalowego z elementami sensacyjnymi rodem z powieści detektywistycznych. Jest to dosyć ciekawe połączenie, dzięki czemu utwór naprawdę zyskuje na świeżości.

W ślad za głównym bohaterem, próbującym rozwikłać zagadkę na skalę światową, podąża krok w krok widz, przez co mamy szansę odwiedzić lokacje rozrzucone po całym globie – od Jerozolimy po Koreę czy Szkocję. Dzięki śledztwu, jakie prowadzi główny bohater, film nabiera nieco sensacyjnego sznytu – jest to ciekawe zagranie, ponieważ pozwala skupić się nie na obrazie całej katastrofy, lecz na jej przyczynach, co w kinie poświęconym zombie jest raczej rzadkie.

Uwagę zwraca również to, że film nie jest brutalny w takim stopniu, jak na przykład popularny serial The Walking Dead. Nie doświadczymy tutaj makabrycznych scen rozłupywania czaszek nieumarłym, lecz raczej grę na emocjach i napięciu, podsycone drobnymi rozbryzgami krwi oraz dynamicznym montażem.

World War Z to fantastyczne widowisko katastroficzne zaserwowane w iście familijnym stylu, dzięki czemu ma ono szanse na wpasowanie się pomiędzy inne letnie blockbustery. W obrazie można wyczuć dużą dozę powiewu świeżości charakteryzującą się odejściem od typowego kanonu, przez co warto mieć na uwadze, że film może nie każdemu przypaść do gustu.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj