Homeland po raz kolejny udowadnia, jak kluczowy jest dla takiej produkcji fakt, że scenarzyści mają przed rozpoczęciem zdjęć rozpisany fabularny plan na cały sezon. Wszyscy, którzy kwestionowali rozwój historii w pierwszych 5 epizodach tej serii, teraz zapewne plują sobie w brodę, a te odsłony zyskują tylko na wartości, gdy spojrzymy na nie przez pryzmat tego, co nastąpiło później - wszystkie elementy układanki operacji Haqqaniego ułożyły się logiczną całość.
Od kilku tygodni Homeland nie pozwala nam nawet na chwilę znużenia i konsekwentnie przyspiesza, a "13 Hours in Islamabad" przypomniało nam bardzo dobitnie, że to przecież serial tworzony przez ludzi odpowiedzialnych za 24. Mam tu na myśli w szczególności Howarda Gordona, który jednak po 2. sezonie zdecydował się spróbować swoich sił z innymi projektami. Tak oto powstały choćby Tyrant, Legends i 24: Jeszcze jeden dzień. Dlatego zdziwiłem się nieco, gdy zobaczyłem, że Gordon (po 2-letniej przerwie) współtworzył scenariusz recenzowanego odcinka. Jednak po kilku minutach seansu już wiedziałem, że to na pewno jego ekspertyza w tworzeniu przez lata popularnego serialu akcji pomogła rozpisać i zrealizować sekwencje ataku na amerykańską ambasadę i zasadzki na ulicy. Homeland nigdy wcześniej nie przypominało tak bardzo hitu stacji FOX o przygodach Jacka Bauera.
Homeland pracowało bardzo ciężko od początku swojego istnienia, aby znaleźć własną i unikalną tożsamość, oraz rzadko uciekło się do zabiegów czysto rozrywkowych. W tym przypadku sprawdza się to jednak idealnie, bo nie dość, że dostarcza masy zabawy, to jeszcze jest rewelacyjnie zagrane i – co ważne – wiarygodne. Gdy w Homeland mieliśmy w jednym z sezonów inwazję terrorystów na Biały Dom, tutaj zaatakowana została ambasada USA w Pakistanie, co można bez problemu przyrównać do kwestii placówki w Benghazi kilka lat temu.
[video-browser playlist="632704" suggest=""]Na najwyższe słowa uznania zasługują jednak aktorzy w tym odcinku. I wcale nie będę tu zachwycał się znów Danes czy Patinkinem. Dla mnie gwiazdą tego epizodu był bez wątpienia Tracy Letts. Brakuje mi słów, aby określić moje niesamowite zdumienie tym, jak bardzo postać Andrew Lockharta rozwinęła się na przestrzeni 4. serii. Scena z bunkrem przejdzie do historii jako jedna z najlepszych w Homeland, a Letts zasłużył na Emmy za rolę gościnną.
Serial doczekał się nawet swojego własnego Jacka Bauera, a stał się nim oczywiście Peter Quinn. To człowiek, którego od początku serii męczą grzechy przeszłości i który na każdym kroku kwestionuje swoją przynależność do CIA. W końcu on też może rozwinąć skrzydła i tak naprawdę stać się głównym bohaterem tej opowieści. Peter wychodzi z cienia Carrie i rozpoczyna osobistą misję, której celem jest dorwanie Haqqaniego za wszelka cenę. To ona będzie napędzać finałowe 2 odsłony tego sezonu.
Czytaj również: "Homeland" - Alex Gansa opowiada o 4. sezonie
To bardzo interesujące, że Mathison jest gotowa uznać sprawę za przegraną i wrócić do domu, a Quinn reaguje niezwykle emocjonalnie i niezbyt racjonalnie. To pokazuje także, jak bardzo dojrzała Carrie od czasów 1. serii - nie jest już tą samą agentką, która wini się za 11 września i tworzy szalone, skomplikowane mapy myślowe. Śmierć Brody’ego spowodowała, że bohaterka zrozumiała, iż porażki są wpisane w ten zawód i czasem trzeba po prostu odpuścić. Dostała jednak 5 dni na odnalezienie Quinna i zapewne dołączy do jego - wręcz samobójczej - operacji. Muszą chociaż spróbować. Są to winni Farze. A my czekamy jak na szpilkach na ostatnie 2 odcinki Homeland w tym roku.