To, że Louis C.K. gra już od kilku lat w pierwszej lidze, wiedzą chyba wszyscy zainteresowani. Rudzielec już dawno wyszedł poza ramy stand-upowego filozofa i stał się jedną z czołowych postaci światka telewizji komediowej. Louis zyskał tak silną renomę, że może obecnie robić, co mu się tylko podoba. Swój szlagierowy serial, Louie, może zawiesić na rok. Może sobie wypuścić serial z Zachem Galifianakisem i Louiem Andersonem. W końcu może też stworzyć niezależny dramat wychodzący poza wszelkie reguły narracyjne i gatunkowe oraz obsadzić w nim aktorów z pierwszej półki zarówno świata telewizyjnego (Edie Falco), jak i filmowego (Steve Buscemi) - coś, co w niby „niezależnej” obecnie telewizji nie ma prawa bytu - do tego dystrybuować ten serial przez Internet i kręcić odcinki, kiedy ma na to ochotę. Co najważniejsze przy tym wszystkim, nie schodzi ze swojego stałego, bardzo dobrego poziomu. Horace (Louis C.K.) i Pete (Steve Buscemi) prowadzą knajpę. To miejsce z bogatą historią. Lokal od lat jest prowadzony przez mężczyzn, których imiona to właśnie Horace i Pete. Po śmierci ojca lokal obejmuje Horace i jego brat/kuzyn (o tym za chwilę) Pete. Pomaga im wujek Pete (Alan Alda). Trudno nie rozpatrywać Horace and Pete w kategorii serialowego-marketingowego przełomu, In Rainbows rynku telewizyjnego. Louis kasę na serial wyłożył z własnej kieszeni. Sam wszystko zorganizował, po czym zaczął sprzedawać odcinki za 3 dolary przez swoją stronę. Komercyjne samobójstwo, ale zawsze w projektach tego typu tkwi ta romantyczna idea bycia artystą z krwi i kości. Okazuje się nie po raz pierwszy, że Internet to jeden z ostatnich prawdziwych przyjaciół ambitnego twórcy w XXI wieku. Jak zwykle jednak w takich przypadkach rewoltę musi zacząć ktoś wpływowy - wystarczy przypomnieć sobie House of Cards. Najlepsze w tym jest jednak to, że sam zainteresowany nie wie, dokąd ten projekt zmierza. Nikt nie wie, ile Horace and Pete będzie miał odcinków czy też sezonów - pewnie nawet sam Louis. Co najdziwniejsze, konstrukcyjny chaos jest największą zaletą tego projektu. Każdy, kto oglądał Louiego, wie, że C.K. ma w lekkim poważaniu standardową budowę fabularną. Raz Louie miał byłą żonę, raz jej nie miał. Raz była ona koloru białego, drugim razem koloru czarnego. Były też zmieniające się imiona córek i tak dalej. Oczywiście jakieś dłuższe wątki były utrzymywane w ryzach narracyjnych - i podobnie jest tutaj. W Horace and Pete Louis idzie jeszcze dalej. Wspomniane wyżej niejasne pokrewieństwo między głównymi bohaterami to dopiero wierzchołek góry lodowej i nie będę się tutaj rozpisywał na ten temat. Dla mnie to czysta przyjemność babrać się w śmietnisku fabularnym Louisa i mam nadzieje, że Wy będziecie cieszyć się z tego tak samo jak ja. No url Wisienką na torcie jest jednak co innego. Jako że Louis jest tu sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, to może robić absolutnie wszystko, co mu się podoba. Weźmy dla przykładu odcinek trzeci. Jest to odcinek wypełniony zbliżeniami na twarze dwóch aktorów, podczas którego dają popis subtelnego aktorstwa, gdy ich postacie rozmawiają o rozwodzie. Tylko tyle. Oczywiście scenariusz jest błyskotliwy, dialogi oszałamiające, a aktorstwo powalające. Pierwszy odcinek przez połowę opowiada o kwestiach rasowych i społecznych, przy czym Louis C.K. pisarsko nie odstaje od chociażby Davida Simona, a potem bez wahania rzuca wątek w kąt i zaczyna bawić się ideą dramatu rodzinnego. Różnorodność może budzić skojarzenia z teatrem, w którym co tydzień aktorzy próbują czegoś nowego. Cała ta wariacja stylistyczna może przerazić przeciętnego widza, ale C.K. nie dba o takiego oglądacza. Narzuca własne reguły gry i albo odbiorca je zaakceptuje, albo odbije się od Horace and Pete jak od ściany. Ja to kupuję. Ciekawe jest też spektrum tematyczne serialu. O częśći już wspomniałem w powyższym akapicie, lecz zadziwiający jest fakt, że pomimo luźnej konstrukcji Horace and Pete bierze się za barki z aktualnymi tematami politycznymi, takimi jak np. kwestia nadchodzących wyborów w USA czy też sprawy dotyczące uchodźców. Jest to zdecydowanie nowy teren tematyczny dla Louisa (OK, w pewnym odcinku Louiego rudzielec poleciał z kaczką do Afganistanu opowiadać żarty amerykańskim żołnierzom, ale to co innego), który jednakże nie stanowi dla niego żadnego wyzwania. W kontekście odrębności serialu te rozmowy na tle społecznym są jednym z niewielu stałych punktów odniesienia. Nie jest to broń Boże jakiś powalający obraz przekroju społeczeństwa na miarę „The The Wire, lecz kolejny smaczny dodatek w pysznej kompozycji Louisa C.K. Całość jednak ma niewiele wspólnego z komedią. Horace and Pete to rzecz przygnębiająca, wypełniona po brzegi czarnym humorem. Nie ma tego śmiania się przez łzy jak w przypadku Louiego. Tutaj jest sam konkret, sam brutalny konkret, dlatego ten serial jest bardziej zbliżony do klasycznych stand-upów komika, w których niebanalnie obnażał on wszelkie ludzkie wady i ułomności. W produkcji FX C.K. robił to samo, tylko że wkładał w to ciepło, czasem nawet mnóstwo ciepła. Tutaj tego nie ma. Horace i Pete mógłbym obecnie przyrównać do... memów z Schopenhauerem - internetowego hype'u, który nie wiadomo ile potrwa, a jednocześnie traktującego o czymś ambitnym, co zostanie przez większość odczytane jako jednolinijkowy suchar. Chciałbym, żeby ta produkcja trwała jak najdłużej, bo to dla mnie obecnie najlepsza rzecz w telewizji, przy której takie niby wyzwolone wybryki Vince'a Gilligana w Better Call Saul czy Terence’a Waintera w Vinyl wyglądają jak grzeczne zabawy w przedszkolu. Pytanie tylko, czy kiedyś (a jeżeli tak, to kiedy) ten serial wyrośnie ze środowiska memów i stanie się pełnoprawnym dramatem. Sam nie wiem, czy chciałbym, aby to się stało…..
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj