Francis Urquhart ma to, na czym tak bardzo mu zależało. Dzięki perfekcyjnym intrygom i manipulacjom doprowadził do rezygnacji swojego poprzednika i został premierem Wielkiej Brytanii. Teraz, kiedy już siedzi w fotelu przy biurku na 10 Downing Street, czeka go jeszcze większe wyzwanie – zdobycie władzy było tylko początkiem, teraz trzeba ją za wszelką cenę utrzymać. A będzie to o tyle trudne, że na drodze do osiągnięcia tego celu staje mu nie tylko parlamentarna opozycja, ale również nowy król Wielkiej Brytanii. Jeszcze do niedawna bywało tak, że książka najpierw stawała się bestsellerem, a dopiero potem mogła liczyć na ekranizację, czy adaptację. Obecnie jednak schemat ten zaczyna się odwracać, a „To Play the King” jest tego doskonałym przykładem. Dzięki popularności wyprodukowanego przez platformę Netflix serialu „House of Cards” (który trudno nazwać ekranizacją, czy nawet adaptacją, bo różni się właściwie wszystkim), drugie życie otrzymała również seria książek będących podstawą do jego stworzenia. Trzytomowa powieść autorstwa Michaela Dobbsa jest przede wszystkim gratką dla fanów serialu, ciekawszą jeszcze bardziej dzięki temu, że jej akcja toczy się w zupełnie innym miejscu i czasie. I chociaż można się doszukiwać podobieństw w fabule, czy sposobie przedstawienia postaci, „To Play the King” to zupełnie odrębna opowieść.
Źródło: Znak
  Fabuła „To Play the King” rozwija się dość powoli. Czytelnik stopniowo wprowadzany jest w kolejne elementy układanki - po kolei odwiedza starych, znanych już z pierwszej części bohaterów, ale poznaje też nowych, mających dopiero odegrać ważne role. Dość wyraźnie zarysowana zostaje również napotkana sytuacja polityczna i wszystko to jest przygotowaniem gruntu pod intrygę, która rozgrywać ma się na kartach powieści. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że tych pobocznych wątków w pewnym momencie robi się za dużo, a tytułowy konflikt z królem właściwie przyćmiony zostaje innymi - ciekawszymi i ważniejszymi - wydarzeniami. Dobbs ma tendencję do upychania wielu problemów w jedną opowieść, co doskonale odzwierciedla fabuła „To Play the King”. Rozgrywka pomiędzy premierem a królem jest dla niego pretekstem do poruszenia tematów takich jak prywatność osób publicznych, wszechobecność mediów, czy siła, z jaką na wyborców działają badania opinii publicznej. W swojej batalii o utrzymanie władzy i umocnienie pozycji lidera, Urquhart nie cofnie się przed niczym i wykorzysta wszelkie dostępne mu środki, nawet jeśli oznacza to porzucenie zasad fair play i skrzywdzenie kilku niewinnych osób. Niestety Francis Urquhart to nie Francis Underwood, a różnica między tymi dwoma panami jest znacząca. Underwood chociaż jest przebiegłym manipulatorem i jedną z najgorszych gnid w historii telewizji, jest też postacią, którą się uwielbia i której niecnym poczynaniom kibicuje się z zapartym tchem. Tego samego nie można jednak powiedzieć o Francisie Urquharcie - ten bohater nie zyskuje aż takiej aprobaty. Jego dążenia do utrzymania władzy śledzi się (w większości) z zainteresowaniem, ale ciężko mówić tu o sympatii. Chociaż Urquhart jest inteligenty i przebiegły to jego działaniom brak geniuszu i finezji Underwooda. Śmiem bowiem twierdzić, że gdyby to ten drugi miał ograć króla, nie tylko zostawiłby go gołego i bosego na wycieraczce pałacu, ale jeszcze przekonałby jego i wszystkich dookoła, że jest to jedyna słuszna i rozsądna decyzja. Co ciekawe, postać Urquharta zmieniła się też w porównaniu do tej prezentowanej w pierwszym tomie. Francis dał się zaślepić władzy i namiętności, co osłabiło jego instynkt i odsłoniło słabości. Sprawiło, że z człowieka z planem i jasnymi dążeniami zmienił się w megalomana próbującego udowodnić wszystkim dookoła kto tu rządzi. Przez to też nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „To Play the King” to książka ciut przereklamowana, zawdzięczająca swoją popularność w dużej mierze serialowi. Jeśli czytelnikowi zdarzyło się przed sięgnięciem po książkę obejrzeć chociaż jeden sezon „House of Cards”, wie on do czego zdolny może być Francis i tego samego spodziewa się po jego książkowym pierwowzorze. Z niecierpliwością czeka zatem na nagły zwrot wydarzeń lub nową, jeszcze bardziej przebiegłą intrygę i czyta dalej, nawet wtedy kiedy „To Play the King” staje się mniej interesujące i odrobinę przewidywalne. Bo niestety dochodzi do takiego momentu. Gdzieś w połowie opowieści nagle orientujemy się, że tak naprawdę wiele się jeszcze nie wydarzyło, a przepychanki pomiędzy politykami i kontrolowane wycieki informacji nie są niczym czego byśmy się nie spodziewali. Decyzja o kontynuowaniu czytania zostaje ostatecznie wynagrodzona, ponieważ pod koniec fabuła przyśpiesza, a wydarzenia zmieniają się niczym w kalejdoskopie. „To Play the King” to powieść nazywana czasem „współczesnym Makbetem” i chociaż do Williama Szekspira tu jeszcze bardzo daleko, to jest w tej opowieści o bezwzględnym dążeniu do władzy coś co intryguje, przyciąga i trochę przeraża. Czytelnicy, którzy sięgną po książkę, ponieważ widzieli serial, dostaną to czego oczekują – ciekawie skonstruowaną, wielowymiarową polityczną intrygę. Jednak ci nieprzyzwyczajeni do historii, w których jedno znaczące wydarzenie goni kolejne, mogą z początku poczuć się nieco przytłoczeni ogromem tej fabuły i sposobem jej przedstawienia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj