Nowy odcinek Jak poznałam twojego ojca rozpoczął się od wspólnej sceny w charakterystycznym mieszkaniu. Jesse wahał się, czy dołączyć do Tindera, ponieważ twierdził, że wychodzi źle na zdjęciach. To było powodem do kilku żartów i drwin z tej postaci, ale takich, które średnio bawiły. Może wyglądałoby to lepiej, gdyby między bohaterami była jakaś chemia. Nie pomaga nagrany śmiech z taśmy, ponieważ dowcipy nie są aż tak błyskotliwe czy zabawne, aby co chwilę wybuchały salwy śmiechu. Co najwyżej można uśmiechnąć się pod nosem. Choć epizod zaczął się od wspólnej sceny, to później bohaterowie występowali już tylko w parach. I to było dobre posunięcie ze strony twórców, ponieważ jako całość odcinek nie przytłaczał. Był bardziej uporządkowany i przejrzysty. W poszczególnych wątkach widzowie mogli skupić się na postaciach i troszeczkę lepiej ich poznać. Na razie nie przełożyło się to na większą sympatię do nich, ale może taka strategia budowania epizodu zaprocentuje w dalszej części sezonu. Szczególnie że  twórcy w każdym wątku starali się wyłuskać jakąś puentę lub przekazać jakieś mądre, dobre słowo. Niestety, zawodzi wykonanie, bo było to tak samo płytkie, jak elementy komediowe. W pierwszym wątku Charlie i Ellen szukali mieszkania i współlokatora. Kobieta nie chciała zamieszkać z chłopakiem Valentiny, bo uważała go za nieco zagubionego. Raczej miała na myśli, że jest trochę tępy. I trzeba powiedzieć, że jest w tym sporo prawdy. Po prostu niełatwo go polubić. Oczywiście, jest to celowe, żeby komizm tej postaci wynikał z jego pewnego rodzaju dziecięcej naiwności i pozytywnego spojrzenia na świat. Ten zabieg zastosowano w przypadku Joeya z Przyjaciół, który zawsze mnie rozbrajał. Ponadto Tom Ainsley ma w sobie ten czarujący urok, dzięki któremu wiele mu wybaczamy. Natomiast jak bardzo ten aktor by się nie starał, nie jest w stanie wybronić stojących na kiepskim poziomie żartów (nieśmieszna złota łyżeczka czy gag w metrze). W tym wątku też trochę przygasła Ellen. Ostatecznie przyznała, że jednak sporo ją łączy z Charliem, który też jeszcze nie potrafi się odnaleźć w Nowym Jorku.
fot. Hulu
W drugim wątku oglądaliśmy Sida, który dostał od swojej narzeczonej zabawkę erotyczną, żeby oboje mogli sprawiać sobie przyjemność na odległość. Ten gag był kompletnie nieśmieszny. Miałam wrażenie, że nawet aktorzy czuli się zażenowani sytuacją, co akurat pomogło im lepiej zagrać rozczarowanie. Oglądanie nagiego Suraja Sharmy już w 3. odcinku nowego serialu tylko zniechęca. Niestety, Valentina nie pomagała mu w tych scenach. Do tego wychodzi brak charyzmy Francii Raisy. Nie poznaliśmy również odpowiedzi na pytanie, co mówi się o polskich pilotach. Chyba nie chodziło, że byli tak dobrze wyszkoleni, że potrafiliby polecieć nawet na drzwiach od stodoły? Raczej zastosowano tu grę słowną, sugerując seksualny podtekst. Wątek związku na odległość jest całkiem dobrym tematem do eksploracji i wymyślania oryginalnych żartów. Szkoda, że twórcy sięgają po rozbierane, krępujące sceny. Najbardziej nużącym wątkiem okazał się ten najistotniejszy. Sophie wybrała się na sesję zdjęciową z Jessem, gdzie po kilku nijakich żartach poznała Drew, czyli kolejnego kandydata na tytułowego ojca. W Jak poznałem waszą matkę takie momenty zawsze ekscytowały, nawet jeśli domyślaliśmy się, że dana kobieta nie będzie matką. W tym serialu ta sytuacja nie wywołała żadnych emocji, które można skwitować młodzieżową onomatopeją „meh”. Historia Jessego z poderwaniem dziewczyny w pubie też nie porywała, bo była łatwa do przewidzenia. Do tego Christopher Lowell nie wykazuje komediowych umiejętności, a jego postać nudzi okrutnie. Końcówka tego wątku była nieco smutnawa, ale napawająca optymizmem (podobnie jak Sida). Twórcy chcą grać kontrastami i zmianami nastroju. I to jest dobra droga, ale nie ma w tym odpowiedniej siły, aby poruszyć serca widzów, głównie ze względu na słabą grę aktorów (Hilary Duff i Lowell). Powtarza się również sytuacja z pierwszych odcinków, bo starsza wersja Sophie irytuje, zamiast rozśmieszać. Wciąż uważam to za dobry pomysł, że bohaterka w przyszłości prowadzi dialog z synem, a nie zwraca się do milczących dzieci (i widzów). Szkoda, że ich konwersacje są mizerne, a Kim Cattrall powoduje rozdrażnienie. Po tych trzech odcinkach How I Met Your Father przyznam, że rzeczywiście czuję się tak, jakbym oglądała kontynuację Jak poznałem waszą matkę. Z tego względu, że poziom humoru jest taki jak w ostatnich sezonach tego serialu. Te żarty są wymyślane na siłę i wyeksploatowane, jakby produkcja trwała kilka serii, a twórcom po prostu brakowało świeżych pomysłów. Niestety, bazując na wątpliwym milenialsowym humorze, daleko ten serial nie zajedzie. Trzeci odcinek How I Met Your Father na szczęście nie był tak chaotyczny jak poprzednie. Trochę lepiej poznaliśmy bohaterów oraz ich miłosne problemy. Poziom humoru dalej nie satysfakcjonuje, ale może chociaż historie poszczególnych bohaterów nieco bardziej zaciekawią w kolejnych epizodach. Zobaczymy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj