Od razu się przyznam: w przypadku tego komiksu nie potrafię być obiektywny. Zeszyty z poszczególnymi przygodami dzielnego trubadura Hugo stanowiły jedną z najważniejszych lektur mojego dzieciństwa i prawdopodobnie wywarły kolosalny wpływ na moje przyszłe gusta. Kto wie - gdyby dawno temu rodzice na straganie w Łebie nie kupili mi Zaklęcia w fasolę, to może wcale bym się później fantastyką nie zainteresował? Tym większa była moja ekscytacja, kiedy Egmont zapowiedział integrala wszystkich pięciu historii składających się na serię Hugo, napisaną i narysowaną przez belgijskiego autora kryjącego się pod pseudonimem Bédu. Co prawda pewnie gdzieś w piwnicy u rodziców albo na działce nadal leżą stare, sczytane komiksy, ale twarda oprawa to co innego! Dość sentymentów, wypada napisać przynajmniej kilka słów o komiksie, by zachęcić nowe pokolenie (a przynajmniej jego rodziców) czytelników. Jak już wcześniej wspomniałem, tytułowy Hugo to rudowłosy trubadur, ale w jego przygodach motyw muzyczny pojawia się nad wyraz rzadko. W zamian ze swoimi towarzyszami - wróżką Śliweczką, niedźwiedziem Biskoto i Narcyzem (latającym „cosiem”, z zawodu Losem) - w każdej z pięciu historii wykonują jakąś nietypową, ale zawsze fascynującą misję. I tak muszą na przykład odczarować nieznośnego księcia zaklętego w ziarnko fasoli, wyjaśnić tajemnicę przedwcześnie postarzałego dziecka, zakończyć spór między dwoma braćmi, pomóc sierocie odzyskać należne jej dziedzictwo czy zapobiec inwazji ze strony złowrogiego sąsiada. W trakcie swoich przygód nieustannie będą wpadali w tarapaty, na swojej drodze będą spotykać mnóstwo niesamowitych istot (ożywione warzywa czy przedmioty, magiczne pionki szachowe czy wielkie motyle odziane w zbroje to tylko początek) i pokonać groźnych przeciwników.
Źródło: Egmont
W Hugo nie ma czasu na nudę. Owszem, są plansze, na których dzieje się stosunkowo niewiele, ale to tylko pozór: w rzeczywistości wprowadzają czytelnika do przyszłych wydarzeń, przygotowują grunt pod niesamowite i fantastyczne przygody bohaterów. Co prawda należy przyznać, że kreska Bédu jest dość prosta, ale nadrabia to niesamowitą wyobraźnią, dzięki której niemal na każdej stronie czekają nas przedziwne istoty i niespotykane w naturze scenerie. Jedyna uwaga, jaką mam do obecnej edycji, dotyczy tłumaczenia. W tym przypadku w żaden sposób nie mogę być obiektywny, bo mimo zapewne dwóch dekad z okładem, które minęły od poprzedniej lektury Hugo, nadal, na widok kadrów, w uszach brzmiały czytane wielokrotnie dialogi. Stąd też nowy przekład wprowadzał jakąś fałszywą nutę, po prostu nie brzmiał właściwie. Nie znam oryginału, więc nie mogę ocenić, które tłumaczenie jest bardziej trafne. Jednakże, z trudem siląc się na bezstronność, praca Agnieszki Labisko i tak wprowadza w lekturę pewien dysonans. Z jednej strony mamy do czynienia ze stylizacją, z drugiej sporo jest aluzji i popkulturowych nawiązań (też późniejszych niż powstanie komiksu), a do tego pojawiają się zdrobnienia czy stwierdzenia zupełnie współczesne. Ba, czasem wręcz miałem wrażenie, że na siłę wprowadzano inne terminy, by się odróżnić od wcześniejszego przekładu. Choć może byłem po prostu przewrażliwiony? Tak czy inaczej, wpływa to na moją końcową ocenę (choć zwróćcie uwagę, że nadal wysoką). Hugo to komiks przede wszystkim dla dzieci – dla mnie była to pewnie jedna z pierwszych samodzielnych lektur. Niemniej teraz, po latach, nadal odczuwałem magię przygód dzielnych bohaterów, świetnie się bawiłem przy nienachalnym humorze i tak samo jak przed laty żałowałem, że nie ma jeszcze choć jednej historii z ich udziałem. Jeśli więc nadal żyje w Was wewnętrzne dziecko, dajcie dziełu Bédu szansę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj