Opublikowana w 2007 roku Wojna domowa autorstwa Marka Millara okazała się dla Marvela wielkim sukcesem - zarówno artystycznym, jak i finansowym. Po 9 latach Dom Pomysłów postanowił raz jeszcze zebrać swoich superbohaterów i zderzyć ich ze sobą w ramach kolejnego, szeroko zakrojonego crossoveru. Skoro za jego wykonanie odpowiadał Brian Michael Bendis, człowiek, który w branży już dawno stał się prawdziwą legendą, mogliśmy przypuszczać, że odgrzewanie sprawdzonego pomysłu może tym razem popłacić. To właśnie w ten sposób rodziła się II wojna domowa, historia, która jeszcze przed swoją premierą wzbudziła ogromne zainteresowanie ze strony fanów. Scenarzysta musiał udźwignąć na swoich barkach ich wielkie oczekiwania; problem polega na tym, że choć efekt końcowy to pozycja bez dwóch zdań ważna i doskonale narysowana, miłośników trykociarzy może jednak mniej lub bardziej rozczarować. Bendis nie doskoczył bowiem do poziomu zaoferowanego czytelnikom przez Millara, moralnym postawom jego bohaterów brakuje wiarygodności, a powaga zdawałoby się podniosłego wydarzenia ginie gdzieś w odmętach jego uproszczeń i narracyjnej drogi na skróty. Szkoda, potencjał opowieści był przecież olbrzymi.  Nie minęło wiele czasu od kiedy herosi poróżnili się w kwestii zapobiegania tzw. inkursjom, rozumianym jako zderzenia poszczególnych światów. Teraz na horyzoncie znów widać potencjalne zarzewie konfliktu. Przez ziemską atmosferę przetacza się potężna mgła terrigenowa, która jest co prawda śmiertelna dla mutantów, ale jednocześnie aktywuje uśpione do tej pory geny Inhumans w ludziach. W ten sposób na arenę wkracza Ulysses, chłopak, który widząc przyszłość dostrzega również tragiczne wydarzenia, jakie dopiero mają nastąpić. Meduza przedstawia go Kapitan Marvel - heroina z miejsca chce wykorzystać zdolności młodzieńca do przeciwdziałania złu, zanim to faktycznie się wydarzy. Takie podejście budzi rzecz jasna szereg wątpliwości na wielu polach, z moralnym na czele. W dodatku już w trakcie jednej z pierwszych misji opartych na wizjach Ulyssesa dojdzie do nieoczekiwanej śmierci, którą Kapitan Marvel potraktuje jako ofiarę na ołtarzu walki o bezpieczeństwo. Cały obrót spraw zaniepokoi część herosów, a największym oponentem Carol Danvers zostaje Tony Stark. Skądinąd słusznie zapyta on, jak można skazać kogokolwiek za coś, co może, choć wcale nie musi się zdarzyć? A co wtedy, jeśli potencjalnym sprawcą miałby być któryś z członków Avengers? Pytań będzie więcej, a filozoficzny punkt wyjścia wydaje się mieć trwalsze fundamenty niż w przypadku historii Millara i stosunku do rejestracji superbohaterów. Co więc w nowej opowieści poszło nie tak? 
Źródło: Egmont
Diabeł w tym przypadku również tkwi w szczegółach. Bendis, choć doskonale zdaje sobie sprawę z rangi i skali całego eventu, nie wymyśla komiksowego koła na nowo - pomysł starcia frakcji herosów jest już przecież czytelnikom znany, a karanie przestępców za jeszcze niepopełnione zbrodnie zostaje żywcem wyjęte z filmu Raport mniejszości. Gubi się gdzieś też filozoficzno-moralny punkt wyjścia, który w trakcie lektury coraz częściej jawić się nam będzie jako zwykły pretekst do tego, by większe niż życie postacie mogły się naparzać tudzież obstrzelać nawzajem tymi czy innymi laserami. Dobrze uwypuklony w pierwszym akcie historii ładunek emocjonalny zostaje z kolei przykryty zatrważającą liczbą dialogów między bohaterami. Ci wciąż i wciąż rozmawiają, bez końca, przez co nawet sekwencje walki wydają się tylko przystankiem w drodze do kolejnej dyskusji. Takie podejście rezonuje jeszcze w nieumiejętnie serwowanej przez Bendisa superbohaterskiej psychoanalizie. Tony Stark jako strażnik moralności? Carol Danvers, która uparła się, że ma być tak, jak ona chce, i basta? Przy tak licznej armadzie herosów scenarzysta mógł się zwyczajnie pogubić w rozpisaniu i pogłębianiu ich motywacji.  O niebo lepiej prezentuje się warstwa graficzna - odpowiadało za nią kilku rysowników, przy czym najistotniejszy wkład miał David Marquez. I ze swojego zadania wywiązał się znakomicie. Choć niekiedy sięga on po oryginalne rozwiązania, w jakiś przedziwny sposób udało mu się połączyć trykociarską klasykę z w pełni kontrolowanymi eksperymentami. Rysownik raz po raz zmienia perspektywę, akcentując a to wyjałowione krajobrazy za bohaterami, a to ich twarze i zmieniające się na nich emocje. Prawdziwym majstersztykiem stają się kadry ze scenami walk, wizjami Ulyssesa czy rozkładówka z błyskawicą w roli głównej. Marquez może nawet lepiej niż Bendis czuje podniosłość wydarzenia, żeniąc dynamikę akcji z analizami tego, co herosom w duszy gra. Czasami na tym polu radzi sobie tak dobrze, że będziemy żałować, iż nie nadąża za nim scenarzysta. 
II wojna domowa to komiks, który miał być kolejną minirewolucją w uniwersum Marvela - o tym, czy tak się rzeczywiście stało, będzie już musiał zadecydować sam czytelnik. Z perspektywy czasu wydaje się bowiem, że crossover ustawiał jedynie podwaliny pod inne przeobrażenia komiksowego świata Domu Pomysłów. Nie dość więc, że nie dorównał poziomem do pracy Millara, to jeszcze zrodził masę pytań o zasadność jego powstania. Coś dla siebie odnajdą tu fani prostych opowieści o superbohaterskiej jatce i ci, którzy chcą trzymać rękę na pulsie Marvelowskiej rzeczywistości. Odbiorcy liczący na filozoficzny wykład i wypłynięcie na psychologiczną głębię mogą poczuć się odrobinę rozczarowani. Szkoda też, że Brian Michael Bendis nieustannie ograbiał swoje postacie ze zdroworozsądkowego myślenia, a przy tym i nas, czytelników. No cóż, zostaje tylko rozrywka. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj