Ile z gór tych złota – debiutancka powieść C Pam Zhang, urodzonej w Pekinie amerykańskiej autorki – odniosła na anglosaskim rynku duży sukces. Nietrudno zrozumieć powody powodzenia powieści: o ile o doświadczeniu imigranckim opowiada się we współczesnej literaturze coraz częściej, to Zhang zdołała połączyć narrację dotyczącą losów przybyszów do nowego świata z klasyczną amerykańską mitologią, czyli marzeniami związanymi z gorączką złota. Co ważniejsze, udało się jej przedstawić oryginalną, niejednoznaczną i często zaskakującą historię z żywymi, bogatymi postaciami.
Powieść rozpoczyna się w momencie śmierci Ba (czyli po chińsku „tatusia”), mężczyzny, który przybył do Ameryki, by znaleźć tam złoto, a wraz z nim i lepsze życie dla siebie i rodziny. Osierocone przez niego dzieci, Lucy i Sam, zostają kompletnie same. Jak się szybko dowiadujemy, ich matka zmarła jakiś czas wcześniej, a pierwszym zadaniem, które staje przed rodzeństwem, jest pogrzeb ojca. Pochodząca jeszcze zza oceanu tradycja wymaga zdobycia dwóch srebrnych dolarów, które należy położyć na powiekach zmarłego. Kolejne zbiegi okoliczności doprowadzają do tego, że dzieci stają się w praktyce zbiegami, uciekającymi z niosącą zwłoki ojca klaczą Nellie, szukającymi miejsca, gdzie można go będzie pochować. Oniryczny ton, krótkie zdania i niepokojące obrazowanie z dziecięcej perspektywy sprawiają, że choć tematyka wydaje się niemal westernowa, to nastrojowi bliżej jednak filmom braci Coen niż klasyce gatunku.
Historię poznajemy głównie z perspektywy starszej siostry, Lucy. To od niej dowiadujemy się, że po śmierci matki Ba często sięgał po whiskey i nie wahał się uderzyć dzieci. To przez nią postrzegamy niejednoznaczną tożsamość Sam, która często przejmuje rolę chłopca. Poznajemy imigrantów, którzy dumnie wierzą, że są poszukiwaczami złota, wstydząc się, że wykopują węgiel i usiłując zetrzeć ze skóry ciemne plamy zdradzające ich prawdziwe zajęcie. Dowiadujemy się, że kobiecość można postrzegać jako broń, i że korzystanie z niej w ten sposób pociąga za sobą poważne konsekwencje.
Kolejne części powieści zmieniają ton i język narracji. Wracamy w czasy, gdy rodzina Lucy i Sam żyła jeszcze w komplecie i dowiadujemy się więcej o jej codzienności, ale też zaczynamy rozumieć, że wiele z „faktów” dotyczących losów bohaterów, między innymi wyliczonych wyżej, w rzeczywistości wyglądało kompletnie inaczej. Achronologiczna opowieść skacze w przód i w tył, emocje rosną, a wraz z nimi nasze zaangażowanie w losy Lucy, Sam i ich rodziców, szarpanych marzeniami i tęsknotą za swoim miejscem na Ziemi, które każdy rozumie inaczej, a raczej tego rozumienia dopiero się uczy. Debiutująca autorka kreuje wiarygodnych, skomplikowanych bohaterów i bardzo dobrze rozkłada akcenty, ani na chwilę nie popadając w sztampowość. Ile z gór tych złota nie jest ani brutalną opowieścią o biedzie i ciężkich losach sierot (choć okrucieństwo, często mimowolne, stanowi kluczową cechę powieściowego świata), ani powieścią przygodową, ani sentymentalną historią o dorastaniu. To raczej oparta na ciekawej, oryginalnej i biegnącej wartko fabule medytacja o tym, co oznacza dla nas „miejsce, z którego pochodzimy”, czym jest „miejsce, za którym tęsknimy” i jak wielką cenę jesteśmy gotowi zapłacić, by do tych miejsc fizycznie czy duchowo dotrzeć. Dużą rolę w atrakcyjności opowiadanej historii odgrywa zmieniający się w kolejnych częściach książki język Zhang, na polski bardzo trafnie przełożony – a zadanie nie było łatwe! – przez Agę Zano.