Rok 2013 był zdecydowanie najlepszym w karierze Briana Tylera. Nie dość, że świetnie poradził sobie z ilustracją dwóch superprodukcji Marvela i bardzo aktywnie udzielał się na rynku gier komputerowych (również z dobrym efektem końcowym), to na dodatek podjął się projektu, który pozwolił mu na zabawę dobrze znaną konwencją heist movie. Tym projektem była Iluzja w reżyserii Louisa Leterriera. Film opowiada o czwórce iluzjonistów, którzy dokonując najśmielszych trików w historii tej profesji, starają się zwrócić na siebie uwagę. Nic nie jest tutaj oczywiste, a spektakularne pokazy Czterech Jeźdźców to wyrafinowana gra mająca na celu wygranie przepustki do elitarnej organizacji zwanej Okiem. Gdy podczas jednego z pokazów "magicy" rabują bank znajdujący się na drugim końcu świata, sprawą zaczyna interesować się FBI z agentem Dylanem Rhodesem na czele. Kto okaże się sprytniejszy? Na to pytanie nietrudno odpowiedzieć, choć idąc za głównym hasłem obrazu, można stwierdzić, że "im bliżej się czemuś przyglądasz, tym mniej widzisz"...

Całe szczęście ten slogan nie przełożył się na muzyczną rzeczywistość obrazu Leterriera. Słuchając ścieżki dźwiękowej do Iluzji nie sposób nie zauważyć, że Brian Tyler odrobił swoją pracę domową. Stylistykę heist movie opanował do perfekcji, a liczne inspiracje poboczne przysłużyły się do zdecydowanej poprawy odbioru całości. Partytura Tylera to jeden z mocniejszych argumentów trochę przekombinowanego filmu. Pojawia się dokładnie tam, gdzie być powinna i wywiązuje się właściwie z każdych ciążących na niej powinnościach. Przede wszystkim jest motorem napędzającym dynamizowaną przez szybkie cięcia akcję, a chwytliwy, patetyczny temat stworzony na potrzeby tego obrazu nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z tworem bardzo przebojowym. Na takowy wizerunek ścieżki, obok tematyki, przekłada się również język stylistyczny, jakim posługuje się kompozytor. Szukając porównań, mógłbym powiedzieć, że Iluzja jest nowoczesną hybrydą klasycznej ilustracji do filmu szpiegowskiego ("Mission: Impossible", filmy z Bondem) z typowym heist movie pokroju "Ocean's Eleven". Co to oznacza? Przede wszystkim to, że siłą nośną tej muzyki są instrumenty perkusyjne, gitary, fortepian Rhodesa i rozbudowana sekcja dęta blaszana. Dodając do tego bardzo ekspresywny warsztat Tylera, otrzymujemy szalenie interesującą mieszankę, która w warunkach filmowych prezentuje się nad wyraz wybornie. Zresztą o tym, że kompozytor dobrze bawił się, pisząc ten score, niech świadczy okolicznościowy klip promujący partyturę:

Czysta frajda! Ale czy podobne wrażenia pozostawia po sobie pojedyncze doświadczenie muzyczne bez kontekstu wizualnego?

Wydany nakładem Glassnote wirtualny album soundtrackowy zakrzywia nieco tę rzeczywistość. Mimo że na dwanaście zawartych tam utworów aż osiem jest muzyką autorstwa Briana Tylera, nie usłyszymy wiele poza tematem przewodnim i kilkoma jego aranżacjami oraz remiksami. Nie dziwi, że wiele gorzkich słów spłynęło pod adresem wydawców, tym bardziej że - jak sam kompozytor zapewniał - na potrzeby filmu skomponował prawie 120 minut materiału muzycznego, z czego wykorzystano ostatecznie niespełna 90. W normalnych warunkach prawdopodobnie latami czekalibyśmy na jakieś kolekcjonerskie, kompletne wydanie tej ścieżki dźwiękowej, tymczasem Tyler tuż przed końcem roku postanowił zrobić prezent swoim fanom, publikując do darmowego odsłuchu (i pobrania) całość słyszanego w filmie materiału ilustracyjnego! Ot, ciekawy podarunek świąteczny, który skutecznie zepchnął na dalszy plan coroczną tradycję zarzynania opraw muzycznych do "Kevinów" i innych "Ekspresów polarnych".

Pierwsze wrażenia towarzyszące odsłuchowi tego prawie 82-minutowego albumu były dosyć pozytywne. Przede wszystkim uzmysłowiłem sobie (po prawie półrocznej przerwie od seansu Iluzji), jak bardzo przebojowa jest ta kompozycja. Całość wydaje się bardzo spójna, bowiem opiera się na jednym temacie przewodnim i dwóch pobocznych. Właśnie ta konfiguracja melodii zapełnia nam owe półtorej godziny odsłuchu. Trzeba przyznać, że pierwsze minuty mijają jak z bicza strzelił - przede wszystkim dlatego, że układ albumu pozwala nam już na starcie zapoznać się z najbardziej reprezentatywnymi momentami ilustracji. Niestety dłuższe obcowanie z tym soundtrackiem potrafi zrodzić w słuchaczu poczucie znużenia dosłownym zarzynaniem podejmowanej konwencji. Ileż bowiem można powracać do tego samego motywu i kręcić się wokół podobnych w brzmieniu aranży? Stąd też uważam, że jako indywidualne doświadczenie muzyczne owe promo jest kierowane głównie do zagorzałych fanów kompozytora. Optimum, w którym należałoby zamknąć ten album, jest granica 50-60 minut, gdzie spokojnie wyczerpać można cały potencjał ścieżki dźwiękowej. Alternatywą dla wybrednych może być zmierzenie się z tym albumem w układzie utworów odpowiadającym filmowej chronologii. Więcej informacji o nim znajdziecie na forum FilmMusic.pl w specjalnym temacie poświęconym tej kompozycji.

W tym miejscu warto jednak zatrzymać się nad kilkoma highlightami, bez których muzyczna Iluzja nie miałaby krzty magii. Do grona takowych z oczywistych powodów zaliczyć należy suitę Now You See Me, gdzie w najlepszej z możliwych form zaprezentowany został tytułowy temat iluzjonistycznych działań Czterech Jeźdźców. Konstrukcyjnie nieco przypomina analogiczny utwór z "Szybkich i wściekłych 5", gdzie przecież również pojawia się motyw spektakularnego skoku na wielką kasę. Trochę więcej "bondowskiego" polotu ma temat filmowych "magików" słyszymy w utworze The Team. Jest on wypadkową starcia się czterech różnych charakterów, które w imię pewnej sprawy będą musieć przełamać wzajemny dystans. Dalsza część kompozycji rozwija ten motyw do bardziej stonowanej, nawet lirycznej wersji, gdzie instrumenty perkusyjne i dęciaki schodzą na dalszy plan, dając tym samym pole do zaistnienia ciepłego smyczkowego brzmienia (Paris Epilogue). Najwięcej przysłowiowego funu dostarczają jednak utwory ilustrujące nieoczekiwane zwroty akcji, w tym również zaskakujące pokazy. Finał pierwszego z nich opisany został między innymi tytułowym Now You See Me. Przyznam, że bardziej zainteresował mnie poprzedzający go fragment Etienne, w którym Brian Tyler wybornie bawi się instrumentarium. Obok klasycznego orkiestrowego brzmienia pojawiają się tu również solówki na fiddle i subtelna elektronika uplastyczniająca fakturę muzyczną.

[image-browser playlist="584963" suggest=""]

I gdyby tylko kompozytor poprzestał na tych skromnych wypełniaczach, to prawdopodobnie ścieżka dźwiękowa do Iluzji wylądowałaby na podium moich muzycznych faworytów roku 2013. Niestety im dalej zagłębiamy się w treść, tym bardziej ta mistyczna otoczka, tak skrzętnie budowana u progu naszej przygody z albumem, zaczyna ustępować miejsca sprawnemu rzemieślniczemu opisywaniu dziejących się na ekranie wydarzeń. Dlatego też tak wielkiego wrażenia nie zrobił na mnie utwór The Show Begins, opisujący drugi z trzech publicznych wystąpień iluzjonistów. Od tego momentu tempo akcji zdecydowanie przyspiesza, co przekłada się również na ogólny charakter ścieżki dźwiękowej. Jest bardziej dynamicznie, agresywnie, ale niestety również nieco chaotycznie. Pretensjonalnym może się na przykład wydać fragment pościgu samochodowego (Brigde Pursuit), gdzie Brian Tyler wpierw katuje nas niezbyt pasjonującym elektronicznym graniem, a później typowym dla siebie rzewnym anthemem. Ten ostatni o wiele lepiej prezentuje się w utworach Opus NYSM oraz Time Square. Bazując na miłościwie panującej w Hollywood technice ostinato, wyprowadza jedną z fajniejszych fanfar, która konkluduje finalny trik głównych bohaterów.

Ostatnie minuty filmu to zaglądanie w karty, jakimi przez minione dwie godziny grali główni bohaterowie. Z wiadomych powodów Brian Tyler spuszcza z tonu, dając tym samym więcej przestrzeni do zaistnienia prowizorycznej liryki. W ruch idą więc smyczki, instrumenty dęte drewniane i solowy fortepian.

Ścieżka dźwiękowa do Iluzji nie jest w żaden sposób odkrywcza, nawet nie ociera się o cień takowej. Czerpie bowiem pełnymi garściami z dorobku kompozytorów parających się podobnymi gatunkowo filmami. To, co stanowi o wyjątkowości tej pracy, to przede wszystkim umiejętność Briana Tylera w posługiwaniu się owymi inspiracjami – ciekawego łączenia konwencji i zaszczepiania ich na grunt swojego, nierzadko kontrowersyjnego, warsztatu. Powstałą w wyniku tego mieszankę muzyczną śmiało można polecić nawet najbardziej radykalnym oportunistom Amerykanina. I choć kompozytorskie promo ciężko grzeszy nadmiarem materiału, to jednak daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z życiówką Briana Tylera. Zapraszam więc do słuchania i wyrażania swoich opinii!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj