Imago to film oparty na życiu trójmiejskiej artystki Eli „Malwiny” Góry, w którą wciela się jej prawdziwa córka Lena Góra (nagrodzona na festiwalu w Gdyni za tę rolę). Aktorka rzeczywiście jest dobra. Stara się wykorzystać materiał i złożoność postaci, więc trudno odmówić tutaj jakości. Jest to rola ciekawa, z odpowiednio pogłębionym obliczem emocjonalnym i problemami. Jednak to nie ma żadnego znaczenia dla odbioru, bo jednocześnie Ela jako postać jest totalnie antypatyczna i nie do wytrzymania. Wszystko idzie w skrajności, więc nie mamy tutaj postaci, której historia może zaangażować czy zaciekawić. Mamy jakieś wyobrażenie o artystce, która nie przypomina prawdziwego człowieka. Imago nie buduje głównej bohaterki jako osoby interesującej, a jej artystyczna specyficzność nie usprawiedliwia w ogóle, czemu film o tej naprawdę żyjącej osobie powstał. Taki jest cel tworzenia filmów i jakiejś formy biografii, prawda? By pokazać kogoś fascynującego, kto jest warty poznania. Po 15 minutach ma się jednak dość tej postaci, która przez cały film stoi w miejscu, a powtarzalność jej zachowań jest schematyczna i okropnie stereotypowa. Nie da się oglądać Imago, bo główna bohaterka jest nie tylko nieinteresująca, ale również okropnie męcząca jako postać. Niewiele w tym zmienia starająca się Lena Góra, bo to wina scenariusza i wizji na ukazanie Eli jako osoby. Ten film stara się poruszać ciekawe aspekty relacji matka–córka. Zamiar jest dostrzegalny, ale efekt jest okrutnie wręcz płytki i pozbawiony głębszego sensu. Relacja Eli z matką, a potem z własną córką to zmarnowana szansa na coś poruszającego, coś ważniejszego i większego. Na coś, co mogło być emocjonalnym fundamentem Imago. Coś, co nadałoby temu filmowi jakiś charakter, wydźwięk i znaczenie. To wszystko nigdy nie wychodzi ponad jakiś zarys czy powierzchowne podejście, stając się jedynie czymś okropnie zbytecznym i nic nie wnoszącym.
fot. Robert Pałka/Apple Film Production
Olga Chajdas na pewno jednak dopracowała ten film pod kątem formy. Wizualnie Imago przypomina czasem osobliwy teledysk, który brzmieniem wpisuje się w alternatywną duszę Eli. To pozwala w jakimś stopniu docenić pracę reżyserki, która potrafi zachwycić wizją i wykonaniem, a muzyka Smolika stawia jedynie kropkę nad i. To prawdopodobnie jest też problem, bo czasem to wszystko brzmi jak kakofonia dźwięków przytłaczająca jakąkolwiek treść, którą w tym można by przemycić. Nie nazwałbym tego przerostem formy nad treścią, bo nie o to chodzi. Tutaj po prostu treść jest płytka, powierzchownie zarysowana i niczym nieinteresująca. Nie zostaje w głowie nic poza ładnym obrazkiem. Polskie kino popada w skrajności. W każdym filmie na festiwalu element palącego papierosy bohatera jest stały, nierozłączny i prowadzony czasem do przesady. Całkowicie mogę zrozumieć uzależnienie i fakt, że w latach 80. środowisko artystyczne paliło papierosy na potęgę, ale kiedy dosłownie w każdej scenie w Imago bohaterka musi mieć odpalonego papierosa, to robi się już niesmaczna skrajność. Przez ten pryzmat nie jestem w stanie uwierzyć w Elę jako w autentyczną postać z krwi i kości, gdy na ekranie bardziej widnieje jakiś symbol artystycznej persony z lat 80. niż człowiek. Ta przesada wybija z rytmu i jakiegokolwiek zaangażowania. Imago to film, który wręcz fizycznie mnie zmęczył. Nie ma tu ciekawej postaci, jej historia nie jest interesująca i nie wydaje się warta opowiedzenia na ekranie. Zbyt często dostajemy chaotyczną kakofonię dźwięków i obrazów, z których nic nie wynika. Dla mnie jeden z najgorszych filmów festiwalu w Gdyni, od którego wielu widzów przez takie prowadzenie narracji i budowę bohaterki zdecydowanie się odbije. Szkoda, bo Nina w reżyserii Chajdas pokazała, że potrafi ona przejmująco tworzyć opowieści.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj