Imperatyw Thanosa to komiks będący zwieńczeniem wielkiej kosmicznej sagi Marvela. Tytuł może być zwodniczy - więcej tu mimo wszystko rozrywki niż psychologiczno-filozoficznych dywagacji.
Imperatyw Thanosa trafia na polski rynek jako podsumowanie wielkiej, wydawanej w naszym kraju od przeszło 5 lat sagi kosmicznej Marvela. Od samego wymieniania tytułów, które wchodzą w jej skład, czytelnicy mogą przeżyć zawrót głowy: tryptyk
Anihilacja i jego kontynuacja,
Podbój,
X-Men. Mordercza geneza,
Uncanny X-Men. Powstanie i upadek Imperium Shi’ar, poprzedzona preludium
Wojna królów, seria
Strażnicy Galaktyki i
Domena królów. Siłą rzeczy finałowa odsłona tak szeroko zakrojonego projektu musiała zostać osadzona na monumentalnym podłożu; co jednak zupełnie zaskakujące, scenarzyści
Dan Abnett i
Andy Lanning zdołali sprawić, że lektura może być naprawdę przyjemna w odbiorze. Nie chodzi tu wyłącznie o superbohaterską jatkę i nieustanne stawianie na samą akcję; twórcy wolą raczej akcentować spójność narracyjną wszystkich wątków, nie rozmieniając swojej historii na drobne.
Imperatyw Thanosa pozwoli także odbiorcom spojrzeć na kosmiczną część uniwersum Domu Pomysłów – wraz z przemierzającymi wszechświat i dobrze nam znanymi postaciami - z innej perspektywy.
W recenzowanym komiksie na dobre powraca Rakowersum, plugawe odbicie podstawowego świata Marvela, w którym zniszczenie sieje grupa upiornych wariacji na temat najznamienitszych herosów. Po wspomnianej wcześniej wojnie królów w siatce czasoprzestrzeni pojawia się tzw. Uskok, miejsce, przez które Rakowersum zaczyna wlewać się do zasadniczego wszechświata. Powstałe w ten sposób zagrożenie jest olbrzymie, natomiast ostatnią deską ratunku wydają się być niefrasobliwi członkowie drużyny Strażników Galaktyki. Problem polega na tym, że ci ostatni odkrywają, iż odrodził się Thanos – i to wbrew wszelkim przepowiedniom czy analizom każdej z linii czasowych. Czy sama struktura czasu uległa pęknięciu? A może nadchodzi koniec historii? I dlaczego Szalony Tytan raz jeszcze postanowi rozkochać w sobie Śmierć?
W
Imperatywie Thanosa dzieje się naprawdę sporo, co zresztą dobrze wkomponowuje się w stworzony przez Abnetta i Lanninga niezwykle burzliwy krajobraz marvelowskiego kosmosu. Działa tu przecież grupa mocarnych Anihilatorów z Quasarem i Silver Surferem na czele, która swoich przeciwników – a staną się nimi nawet Avengers – czy doskonale ufortyfikowane miejsca potrafi obrócić w perzynę. Do walki ruszają również oddziały Kree, Shi'ar, Inhumans i Starjammers, z obłoków zstępują wszechpotężne byty jak Wieczność i Śmierć, a wszystko to zostaje doprawione humorystycznymi w wydźwięku przygodami Groota i Rocketa. Tak, lektura tego tomu – podobnie jak wielu innych, których akcja jest osadzona poza granicami Ziemi – może zrodzić liczne trudności. Scenarzyści starają się temu przeciwdziałać, obudowując swoją opowieść lżejszą, rozrywkową konwencją, jednak z drugiej strony zależy im na tym, aby czytelnik przez zbudowany przez nich świat został wchłonięty. Widać to najlepiej na przykładzie samego Thanosa, który w tym komiksie powraca w całej glorii chwały; motywacje Szalonego Tytana są oddane precyzyjnie i z wielką dbałością o detale, lecz w dalszym ciągu to ten sam łotr, który budzi strach wśród wszystkich tych, którzy spotykają go na swojej drodze.
Za warstwę graficzną tomu odpowiadało kilku rysowników. Zdecydowanie najlepiej z nich radzi sobie
Miguel Sepulveda, który dostaje pełne pole do popisu przy ekspozycji Rakowersum; jestem niemal przekonany, że wizerunek przynajmniej części wywodzących się z niego postaci zapadnie Wam w pamięć na długo. Z całą pewnością należy też docenić prace
Tan Eng Huata, umiejętnie kreślącego przygody Anihilatorów.
Imperatyw Thanosa to komiks, który w pierwszej kolejności należy polecić wszystkim miłośnikom kosmicznej części uniwersum Marvela, jak również fanom postaci Szalonego Tytana – zwłaszcza tym z nich, którzy szukają w złoczyńcy kogoś więcej niż wyłącznie biorącego się z innymi za łby łotra. Choć w niektórych momentach lektury zatęsknicie za logiką, być może uśmiechając się pod nosem na myśl o tym, że nawet niedawni sojusznicy najpierw okładają się po twarzach, by dopiero później rozmawiać, zwieńczenie wielkiej sagi Domu Pomysłów wypada naprawdę przekonująco, tak na płaszczyźnie fabularnej, jak i rozrywkowej. W marvelowskim wszechświecie widzianym oczami polskich czytelników nadchodzą zupełnie nowe czasy. Mam dziwne wrażenie, że za jego wizją, tą stworzoną przez Abnetta i Lanninga, możemy w przyszłości choć odrobinę zatęsknić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h