Zanim zacznę wymieniać zalety dwóch ostatnich odcinków, przyczepię się najpierw do największego grzechu tego serialu – wątków rodem z telenoweli. Wiem, że są one wstawiane umyślnie, jednak zupełnie nie rozumiem chęci obniżania nimi poziomu. Nie będę już wspominała o nieszczęsnym motywie z córką, który pojawił się chyba tylko po to, by promować serial obecnością Raven-Symone w obsadzie. Wątek z Buckym, który jako duch siedział sobie przy śpiącym Luciousie i śmiał się złowrogo, wcale nie był zatrważający, a raczej śmieszny. Tak samo sposób, w jaki Cookie dowiedziała się prawdy o zabójstwie swojego kuzyna. Moment, na który czekałam najbardziej, odkąd Lucious strzelił, został ograniczony do sennych pomruków mordercy. I choć my wiemy, że dzięki temu wyznał prawdę, to czemu Cookie od razu uwierzyła? Ludziom śnią się różne rzeczy, różne rzeczy też mówią oni przez sen. Przyczepię się jeszcze do drugiego grzechu „Empire”, czyli ucinania wątków i chwilowego pojawiania się bohaterów. Po co była Elle Dallas, Vernon czy postać grana przez Jennifer Hudson? Gdyby wątek tej ostatniej pojawił się wcześniej, a między nią i Andre do czegoś doszło, byłoby to o wiele ciekawsze. Jednak przez to, że scenarzyści zostawili ich relację na koniec, zrobili wszystko na szybko, co niestety wyszło sztucznie. Widz nie miał ani chwili, aby pomyśleć, czy ten wątek mu się podoba, ani chwili, by zdenerwować się z powodu zdrady Luciousa i zrozumieć okrzyki oburzenia Rhondy. Oczywiście, patrząc z logicznego punktu widzenia, można zrozumieć zarówno gniew bohaterki, jak i jej rozpacz. Jednak przez to, że wątek Hudson pojawił się na szybko, nie był wcale dramatyczny. Tak samo jak dramat z rozstaniem Rhondy i Andre – po chwili jego młoda żona wróciła, by powiedzieć, że chce odbudować ich związek. Czy tylko w mojej głowie pojawiła się myśl „Ale co się w ogóle stało”? Nie mówiąc już o postaci Vernona, którego tylko po to trzymali cały sezon, by na koniec móc odklepać zabicie bohatera będącego z nami od początku. Szkoda tylko, że scenarzyści nie postanowili w jakikolwiek sposób wyeksplorować tej postaci, by widz mógł poczuć do niej sympatię – tak umarł bohater, który mógłby się pojawić nawet tylko w jednym odcinku, i myślę, że jego śmierć w takim samym stopniu obeszłaby widzów. [video-browser playlist="674680" suggest=""] Jednak koniec narzekań, a teraz czas na peany. Po pierwsze, cudownie, że producentom udało się pozapraszać takich gwiazdorów jak Snoop Dogg, Juicy J, Rita Ora czy legendarna Patti LaBelle, którzy nie dość, że pokazali trochę swoich zdolności, to jeszcze zagrali tych, kogo powinni – czyli siebie samych. Nie mnożyli niepotrzebnych wątków, byli miłym ukłonem w stronę fanów. Dzięki temu zobaczyliśmy parę ciekawych występów. Jednak i tak najlepsza piosenka odcinka (a raczej odcinków) należała do Jamala i Luciousa. „Nothing to Lose” to nie tylko świetnie zaśpiewana piosenka, to nie tylko piosenka z genialnym nawiązaniem do "Hustle & Flow" - to moment, w którym syn i ojciec w końcu mogą wykrzyczeć, co o sobie nawzajem myślą, a chemia między Smollettem i Howardem aż wibruje i jest chyba (myślałam, że to niemożliwe) o wiele lepsza niż między Howardem i Henson. Warto też pozachwycać się grą aktorów, którzy przez cały sezon dawali z siebie wszystko (może prócz Howarda na początku) i teraz nie zawiedli – zwłaszcza jeśli chodzi o Taraji P. Henson, zwyczajnie błyszczącą przez cały serial. Jednak ze wszystkich tych rzeczy najlepiej scenarzystom wyszło wywrócenie życia bohaterów do góry nogami. Jamal z outsidera stał się głównym zarządzającym Empire, Andre i Rhonda idą w kierunku ustatkowania, Hakeem tworzy muzykę, a byli małżonkowie zamienili się rolami – teraz to Lucious jest w więzieniu i planuje zemstę. Myślę, że nie tylko ja nie mogę się doczekać przyszłorocznego wyjścia nestora rodu na wolność. Oby zrobił to tak samo dobrze jak Cookie. Czytaj również: „Imperium” kończy 1. sezon z kolejnym rekordem – środowe wyniki oglądalności "Empire" dało widzowi prawie 12 godzin rozrywki. Zdarzały się słabsze momenty, jednak odcinki najczęściej trzymały świetny poziom. Miejmy nadzieję, że scenarzyści w przyszłym sezonie zamiast pogorszyć, to naprawią swoje błędy, wyciągną wnioski, byśmy mogli obserwować dalej ten fenomen telewizyjny. A na otarcie łez zostaje nam soundtrack, "Hustle & Flow" i "Whoop That Trick".
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj