Impersonalni ("Person of Interest") rozkręcają się w swoim 4. sezonie z każdym kolejnym odcinkiem, a postęp fabuły zwiastuje, że dalej będzie tylko lepiej. Trzeba w tym miejscu wspomnieć o tym, że recenzowany epizod był 9 w tej serii. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że rok temu w odsłonie o tym numerze zginęła Joss Carter. Tamto wydarzenie zakończyło szokującą i rewelacyjną trylogię odcinków o doprowadzeniu do upadku HR. Były one tak znakomite, że naprawdę trudno byłoby twórcom je przebić, więc nawet nie próbowali - i chwała im za to. Woleli poświęcić więcej czasu dwóm głównym wątkom i dozować napięcie. Wprawdzie tu też otrzymaliśmy świetną i całkiem emocjonalną scenę śmierci dość znanej postaci, ale w gruncie rzeczy scenarzyści postawili na kameralność całej opowieści, umieszczając jej większość w starej nowojorskiej kamienicy. I sprawdziło się to bardzo dobrze.
Epizod nie mógł jednak zacząć się w inny sposób niż od pojedynku na spluwy Shaw i Martine. Może ta początkowa strzelanina nie była tak emocjonująca jak ta pomiędzy piętrami hotelu z 5. odcinka z udziałem Root i wysłanniczki Samarytanina, ale i tak dała radę. Na ratunek Sameen przybyła oczywiście panna Groves i od tego momentu napięcie w tej historii spadło. Przykrywka Shaw została spalona i bohaterka musi trzymać się z dala od kamer, w podziemnym centrum dowodzenia Team Machine. Ale znając ją, długo tam pewnie nie będzie dało się jej utrzymać.
[video-browser playlist="632752" suggest=""]Trudno też wyobrazić sobie, aby taką postać twórcy posadzili teraz za biurkiem i przed komputerem Fincha. Sama przyznała w niedawnym z odcinków, że "potrafi zgrywać nerda", ale na pewno nie na pełny etat. Wielkimi krokami zbliża się więc atak naszych protagonistów na Samarytanina. Muszą jednak działać szybko, bo Greer już wie, że w systemie jest jakaś usterka, a bezwzględna Martine dostała właśnie swój własny zespół zabójców, który ruszy w miasto na polowanie na Reese'a i spółkę.
A co porabiał John w "The Devil You Know"? Oczywiście utknął z kolejnym "numerem". Ale akurat z tym miał już wielokrotnie do czynienia. Życie Eliasa zostało zagrożone ze strony Bractwa, ale Reese nie ma zamiaru zbyt łatwo oddać Dominicowi władzy w Nowym Jorku. Starcie obu sił w rozpadającym się budynku ogląda się dobrze. Jak zwykle błyszczy Enrico Colantoni, a rozwinięcie jego postaci poprzez przybliżenie nam jego przeszłości było strzałem w dziesiątkę. Elias wojny nie chciał, ale teraz jest ona nieunikniona, a napędzana będzie w dużej mierze przez żądzę zemsty po śmierci zaufanego przyjaciela. Pozytywnie zaskakuje także postać Dominica, do którego jako nowego złoczyńcy byłem z początku sceptycznie nastawiony - zapewne przez negatywne wrażenie, jakie zrobiła na mnie naiwność scenarzystów, gdy nadali mu ksywkę "Mini" i myśleli, że zaskoczą nas prawdziwą tożsamością bohatera. Teraz jednak muszę przyznać, że jestem zadowolony z tego, jak ten wątek się rozwija.
Czytaj również: Stabilna widownia "The Flash". Widzów zyskują "Impersonalni"
Impersonalni to nadal fantastyczny serial rozrywkowy, który będziemy oglądać z dużym zainteresowaniem aż do maja. Miejmy nadzieję, że i przez kilka następnych lat również.