LeClerc powraca, a z nim pojawia się nowa tajemnica. Dość banalnie zaprezentowano nam jego finansowe problemy. Wszystko wygląda zbyt prosto i oczywiście, bo wiemy, że miał gorszy okres, więc pewnie zapożyczył się u ludzi spod ciemnej gwiazdy. Na domiar złego znienawidzony szef działu mody musiał natknąć się na wymianę kwitu, co jeszcze buduje negatywny wydźwięk konceptu. Oby jednak pomysł na tę historię był mniej banalny, niż się na to zapowiada.
Wojna wpływa pobudzająco na młodych, krewkich mężczyzn, którzy chcą ratować świat. To powoduje spore poruszenie w sklepie i zmusza do postawienia pytania, jak na to odpowie Harry. Z jednej strony scenarzyści wybierają najbardziej banalny z motywów, opierając się na idealistycznym podejściu Harry'ego. Oczywiście, że Selfridge traktował pracowników inaczej niż wszyscy, ale taka forma wydaje się nieco przesadzona. Zabieg ratuje tak naprawdę końcowa scena rozmowy Harry'ego z dziennikarzem - wówczas zdajemy sobie sprawę, że to jedynie zabieg marketingowy, który pomoże Selfridge'owi utrzymać wysokie morale. Dzięki temu Harry wyrasta na jeszcze bardziej wytrawnego gracza, który doskonale odczytuje społeczne oczekiwania i potrafi nimi operować. W końcu też staje się to środkiem do polepszenia stosunków z Rose.
Impreza charytatywna dla uchodźców z Belgii to wbrew pozorom najlżejszy wątek, który jednocześnie dostarcza trochę humoru. Świetnie zasugerowano rozwój pani Marddle, która ma wielką rezydencję i czuje się w niej samotna. Prawdopodobny romans i przyjaźń z panną Towler może ciekawie rozbudować obie bohaterki. Sama sprawa czekoladek dostarcza kilku zabawnych scen.
Wątek Victora jest za bardzo przewidywalny. Już w scenie jego rozmowy z wujem doskonale wiadomo, jak ten odcinek się zakończy. Razi w tym nagła zamiana relacji z Agnes, która dotychczas była dość chłodna, a teraz niespodziewanie się ociepla. Brakuje tu płynnego przejścia z jednej reakcji do drugiej, wygląda to na skakanie ze skrajności w skrajność. Nie do końca to dopracowano.
Nowa przyjaciółka Rose to postać nader wyrazista i zabawna. Scena, w której pięknie pacyfikuje lady Mae, jest wyśmienitym popisem Polly Walker, która prostymi zabiegami pokazuje przeciwniczce, gdzie jej miejsce. Swego rodzaju rywalizacja o względy Rose może być ciekawym wątkiem na dalsze odcinki.
Mr. Selfridge rozwija się powoli, ale równomiernie, dzięki czemu fabularnie serial nadal ciekawi. Tym razem realizacja nie stoi jednak na wysokim poziomie.