Historia stworzona przez Dominica Mitchella już w zapowiedziach intrygowała nowym podejściem do tematu – dzieje się w czasach po opanowaniu apokalipsy zombie, kiedy ludzkość powoli stara się wrócić do normalności. Tych, którzy powstali z martwych, dyplomatycznie określa się jako "cierpiących na Syndrom Częściowego Zgonu" (Partial Deceased Syndrom - PDS). Część z nich udało się poddać efektywnemu leczeniu i są gotowi do powrotu zza grobu prosto do domu.

W takiej sytuacji znalazł się młody chłopak, Kieren Walker (Luke Newberry), który zostaje zwolniony z ośrodka i wraca do swojej rodzinnej wsi - Roarton. Jednak rekonwalescenci nie są tu mile widziani, a większość społeczeństwa uważa ich za niebezpiecznych. W kwestiach wymiaru sprawiedliwości nie znają nic lepszego niż wiejski samosąd przeprowadzany przez "Ochotnicze Siły Ludzkie", które są odpowiedzialne za stłumienie inwazji. Byli zombie muszą się ukrywać w swoich domach, a jeśli zostaną wykryci, czekach ich druga, tym razem ostateczna, śmierć.

[image-browser playlist="592514" suggest=""]
©2013 BBC One

Mieszkańcy wsi, w tym rodzice Kierena, są przeciętni i nie wyróżniają się absolutnie niczym. Bardzo chcieliby zachować ten stan rzeczy. Tymczasem byli zombie wraz ze zdrowiem nie odzyskują pięknych twarzyczek, a jedyną szansą dla nich na upodobnienie się do ludzi jest makijaż i soczewki kontaktowe, przez co wyglądają jak Ken, który przesadził z solarium. Jak się okazuje, nadmiar fluidu wcale nie ma na celu zapewnienia bezpieczeństwa przed gniewnym społeczeństwem. Ta charakteryzacja tak naprawdę nie byłaby w stanie przekonać nikogo poza tymi, którzy chcą w nią uwierzyć – rodzinę i najbliższych. Pozory są rodzicom głównego bohatera bardzo potrzebne. Szczególnie widać to w momencie, w którym rodzina Kierena siada do wspólnej kolacji, a na jego uwagę, że przecież nie może jeść, zostaje poproszony przez matkę, żeby chociaż udawał. Scena, w której były zombie wychwala smak mięsa, którego nawet nie wziął do ust, jest jedną z najbardziej dołujących swoją groteską.

Po pierwszym odcinku trudno było sobie wyobrazić postać jeszcze bardziej pogrążoną w hipokryzji niż Kieren i jego rodzice, jednak pojawił się ktoś, kto poszedł krok dalej. Mowa o Ricku (David Walmsley), dawnym przyjacielu głównego bohatera, również cierpiącym na PDS. Z uporem zachowuje wszystkie zwyczaje "normalnego" człowieka – nawet te, które mu szkodzą. Doskonałą przeciwwagą dla niego jest Amy Dyer (Emily Bevan), która z dumą obnosi się ze swoim półżywym stanem. Jest to jedna z barwniejszych bohaterek "In the Flesh". Świetnie nadawałby się na postać–klucz, która wpłynie na zmiany w Roarton, jednak twórcy posłużyli się czymś mniej oczywistym.

Główny bohater bardzo ciekawie rozwija się na przestrzeni tych trzech odcinków. Newberry świetnie rozłożył siły przy odgrywaniu tej, bądź co bądź chyba precedensowej, roli. Jego pomysł na odegranie byłego zombie był prosty: polegał na wprowadzeniu drobnych szczegółów (typu lekko sztywny chód) i dzięki temu skutecznie uniknął przesady i powtarzalności. Na początku zdaje się być zupełnie nijaki – na wzór i podobieństwo szarych mieszkańców wioski. Dopiero późniejsze wydarzenia, tj. powrót Ricka czy spotkanie z Amy (nie mówiąc już o kilku wstrząsających przeżyciach), kształtują jego charakter na nowo – zupełnie jakby sobie przypominał, jak to jest być osobą. W efekcie otrzymujemy bohatera, który nie walczy, jak zapowiadano, tylko ze wspomnieniami. W ostatnim odcinku zbiera się na odwagę i przeciwstawia się również rzeczywistości oraz panującej w niej zabobonom i hipokryzją. Walczy o normalne traktowanie, ale w nowym jego znaczeniu.

[image-browser playlist="592515" suggest=""]
©2013 BBC One

Bardzo ciekawym motywem jest relacja pomiędzy głównym bohaterem a Rickiem. Powstanie z martwych dało im szansę na wyrzucenie sobie żalów i pretensji. Twórcy jednoznacznie odpowiadają na pytanie, co by było, gdyby istniała szansa na dopowiedzenia i wyjaśnienia. Wykorzystali ten motyw do zaserwowania zdrowych rozmiarów morału. Zakończenie wypada niezwykle emocjonalnie i daje do myślenia. Wszystko podkreśla muzyka - choć sam score nie wybija się ponad obraz (i przeciętność), ale koniec każdego odcinka "In the flesh" zwieńczał idealnie dobrany klimatycznie utwów.

Ogólnie w serialu panuje klimat iście angielski – ciężki, deszczowy i lekko depresyjny (ale nie zabraknie też brytyjskiego humoru). Twórcy drwią sobie ze stereotypów o zombie (zarażenie przez ukąszenie nie działa). Nie jest to historia o ludzkości, która walczy o przetrwanie gatunku, nie biega się tu z maczetami i kuszami, uprawiając post-apokaliptyczny surwiwal, gdzie zagrożenie jest jasno określone. Mieszkańcy boją się wspólnego wroga, ale jeszcze bardziej boją się własnego sąsiada.

"In the Flesh" nie jest serialem lekkim, łatwym i przyjemnym, ale wart jest trudu. Jego podstawowym sukcesem jest przyczynienie się do wyciągnięcia filmów z motywem zombie poza strefę obraźliwych dla intelektu horrorów, ich pastiszu i ogółem – kina klasy liter z drugiej części alfabetu.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj