Mam coraz większe problemy z Into the Badlands. Mam wrażenie, że twórcy za bardzo gmatwają to, co się dzieje i robią wszystko, żeby nie dać bohaterom dłuższej chwili wytchnienia. Za każdym razem, kiedy już wydaje się, ze skierowani są oni na drogę wiodąca do w miarę szczęśliwego biegu wydarzeń, dzieje się coś, co całkowicie to przekreśla.
Widać to w zasadzie w każdym wątku, weźmy na przykład Sunny'ego. Już był w siedzibie jedynego człowieka w promieniu setek mil, który mógłby mu pokazać drogę do Krainy a przez to i do jego rodziny, ale nie. Jego praworządność, granicząca wręcz z dziecięcą naiwnością musiała wziąć górę. I choć dostajemy dzięki temu jedną z najlepszych w sezonie, mimo dużej ilości wire-fu, scen walk, to jednak ma się poczucie, że przez jego zrywy szlachetności bardzo będą cierpieć jego najbliżsi, tak go teraz potrzebujący. W kolejnym etapie podróży też nie jest lepiej. Choć tutaj możemy zrozumieć jego chęć połączenia się z M.K. to jednak znów prowadzi go to na skraj śmierci, nic właściwie nie oferując w zamian, prócz cliffhangera i ciekawych perspektyw na postać Bajiego.
M.K. też nie ma najlepszej passy, bo choć co prawda udaje mu się, z pomocą Avy, uciec z Opactwa, jednak trauma związana z odkryciem faktu, że to on jest mordercą swojej matki, zapieczętowała jego Dar. Oczywiście w momencie, w którym jest mu on najbardziej potrzebny, przecież w innym wypadku byłoby zbyt łatwo, prawda? Jednym pozytywnym aspektem tego stanu rzeczy jest, jak w przypadku Sunny'ego, całkiem niezła kulminacyjna walka odcinka, choć również zakończona tragedią. Rozumiem, ze jego postać musi bardzo szybko dojrzeć, ale twórcy posuwają się nieco za daleko w moim odczuciu. Swoją drogą wracając na chwilę do tematu Daru, mam wrażenie, sądząc po urządzeniu jakiego mnisi używają do jego wykrycia jak i temu co widzieliśmy w poprzednich odcinkach, mam wrażenie, ze ta moc to jakiś rodzaj bojowych nanomaszyn sprzed kataklizmu, nie zaś żadna magia.
Odbiegliśmy jednak od głównego tematu, czyli marnych losów. To, co spotyka Sunny'ego i M.K., jest w moim odczuciu niczym, w porównaniu z tym, przez co przechodzi Veil. Próby ucieczki, uwięzienie, szaleństwo Quinna... Ileż ta kobieta musi wycierpieć i za jakie grzechy. Owszem, jej kłamstwo w sprawie stanu zdrowia musiało kiedyś wyjść na jaw, biorąc choćby pod uwagę jego halucynacje (nawet on potrafi dodać dwa do dwóch), to oczywiście dzieje się w najgorszym możliwym momencie. Te dwa odcinki to naprawdę apogeum pecha i zbiegów niefortunnej okoliczności dla naszych bohaterów, tak bardzo, że aż przestaje być to wiarygodne.
Tym bardziej, że tym złym, przynajmniej w Krainie, wiedzie się coraz lepiej. Zarówno Quinn jak i Wdowa zasadniczo dostają to czego chcą, choć też nie bez walki. Nie mogę oprzeć się również wrażeniu, że Tilda zamienia się powoli w bezmózgie narzędzie Wdowy a jej indoktrynacji już nic nie zdoła przełamać. Obym się mylił, bo jak na razie jest to chyba jedyna postać zdolna powstrzymać w jakikolwiek sposób bieg wydarzeń w Krainach, a już na pewno nieco go ułagodzić.
Podsumowując, to były ciekawe odcinki, choć nie pozbawione dłużyzn. Jednak smutkiem napawa mnie fakt, że Ci pozytywniejsi bohaterowie stracili znacznie więcej niż zyskali. podczas gdy ciemniejsze postaci pogrywają sobie w najlepsze, dostając to czego chcą, czekam na jakąś odmianę losu.