Cofam wszystko, co napisałem pod koniec recenzji poprzedniego odcinka... no, może przynajmniej większość tego. Twórcom udało się wyjść obronną ręką i na dwa odcinki przed końcem sezon zaczął zmierzać we właściwą stronę, a kulminacja jest tuż tuż. Finał zapowiada się tak, jak w pierwszym sezonie. Jako starcie trzech potężnych postaci – Sunny'ego, Quinna i Wdowy. Pytanie tylko, czy musieliśmy męczyć się przez 3/4 sezonu, czekając na taki rozwój wydarzeń? Rozumiem, że twórcy chcieli nadać postaciom głębi, ale było to trochę na siłę.
Wracając jednak do wątków z bieżącego odcinka. Sunny i spółka w końcu znajdują drogę do Into the Badlands. Powiem szczerze, że po wszystkich perypetiach, które do tej pory miała nasza wesoła gromadka, spodziewałem się większych trudności na koniec tej drogi, jednak dobrze, że odbyło się to w miarę gładko. Jednak przy tym wszystkim nachodzi mnie pewna dygresja. Skoro Sunny przez całą drogę na siłę był modelowany na człowieka, który robi wszystko żeby odrzucić swą przeszłość, a odcinek wcześniej twórcy dali nam wskazówkę, ze starł się ze swoimi demonami i teraz będzie zupełnie nowym człowiekiem, to jakim cudem znów tak spokojnie przechodzi do przelewania krwi na porządku dziennym? Nie to, żeby mi to przeszkadzało, wolę takiego Sunny'ego, ale to czyni całą jego drogę do tego punktu właściwie zbędną.
U wesołej Wdówki dużo w tym odcinku się nie dzieje, pomijając może scenę walki z (i u boku) Sunny'ego. Tego samego nie można jednak powiedzieć o Veil i Tildzie. Momentami mam wrażenie, ze mamy tutaj powtórkę z rozrywki z pierwszego sezonu i wzajemnego grania sobie na emocjach. Tilda wciąż jest niestety tą samą zagubioną dziewczynką, może już mniej daje sobą manipulować, ale daleko jej jeszcze do samodzielnego myślenia. Pod tym względem zaskakuje mnie właśnie Veil, która, mam wrażenie, z osoby myślącej długofalowo zamieniła się w bardzo impulsywną. To jednak można łatwo wytłumaczyć pojawieniem się dziecka i wypada raczej naturalnie.
Na koniec został nam Quinn, który znów wraca do roli szalonego, ale wyrachowanego wodza. Te dwie strony osobowości wyraźnie w nim walczą, wzmagane chorobą. Ciężko mi szczerze stwierdzić, która w tym odcinku wzięła górę. Podoba mi się to, bo wprowadza kolejną zmienną do równania i jeszcze bardziej komplikuje przewidzenie wyniku ostatecznej konfrontacji.
A skoro już o konfrontacjach mowa, to przyznać muszę, że scena walki w tym odcinku wypada wyjątkowo dobrze. Jest znacznie mniej drutów i linek, więcej realnego tłuczenia się po mordach, co gra na plus. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, ze to najlepsza scena walki w tym sezonie. Ten odcinek to ogólny wzrost formy sezonu, oby ostatnie dwa też takie były.