Świat superbohaterskich seriali platformy Netflix ewoluuje w zastraszającym tempie. Herosi dojrzewają, twórcy nieustannie próbują zmieniać akcenty w opowiadaniu ich historii, a krajobraz nadziei, jaki rozpostarli przed nami obrońcy Nowego Jorku, staje się coraz bardziej posępny i przygnębiający. W ostatnim czasie reżyserów i scenarzystów bardziej niż niezliczone jatki i łupanki zaczynają interesować motywacje protagonistów i życiowa trauma, z jaką muszą zmagać się na każdym kroku. Podobna tonacja przyświeca 2. sezonowi serialu Iron Fist. Mam dla Was złą i dobrą wiadomość. Zła jest taka, że to wciąż ubogi krewny w netfliksowej panoramie superbohaterów. Dobra natomiast taka, że twórcy wyciągnęli wnioski z wszystkich mankamentów poprzedniej odsłony serii i zaserwowali odbiorcom to, czego ci po Żelaznej Pięści mogli oczekiwać. Co prawda raz wychodzi im to lepiej, raz gorzej, ale odpowiedzialnym za produkcję tym razem nie można odmówić konsekwencji w prowadzeniu narracji i flirtowania ze wszystkim tym, co w świecie Defenders najlepsze. Jeśli cały projekt uznamy za rewolucję w ekranowym świecie herosów, to Iron Fist i jego 2. sezon stanie się ewolucją w heroicznej mikroskali. Ta szklanka jest w połowie pusta, w połowie zaś pełna - tylko od Ciebie zależy, którą perspektywę przyjmiesz w swojej ocenie. To już nie jest Nowy Jork, jaki pamiętacie z 1. sezonu - miasto, którego optymizm został zaklęty w uśmiechniętej twarzyczce Danny'ego Randa, jawiącej się jak upiorna wariacja na temat przetrąconego szczęścia. Słońca jest tu jak na lekarstwo, za to za każdym rogiem czai się mrok i ponure facjaty członków wyniszczających się nawzajem chińskich Triad, Złotych Tygrysów i Toporków. Nie ma żadnego przypadku w tym, że twórcy raz po raz pokazują na ekranie przeróżne wersje wody, choćby w postaci deszczu, przebitej rury kanalizacyjnej czy cieknącego kranu. Symbol życia gdzieś na najgłębszym poziomie ma wypłukiwać krew kolejnych ofiar wojny gangów. Nowy Jork budzi się i zasypia, zostaje pokryty brudem i sam próbuje się oczyścić. Kategorie dnia i nocy zupełnie się rozmazują - wypowiadający wojnę Triadom Danny będzie wracał do czekającej na niego w mieszkaniu Colleen Wing o poranku, by pod osłoną ciemności dawać upust zmaganiu się z ciężkim brzemieniem wynikającym z posiadania nadludzkich mocy. W jego życiu pojawi się tajemnicza Mary Walker, cierpiące na zaburzenia dysocjacyjne uosobienie niewinności, które z czasem zacznie coraz mocniej oddziaływać na życie głównych bohaterów. Swoją prywatną wendetę przeciwko Randowi prowadzi Joy Meachum; ta niedawnego przyjaciela chce złamać nie tyle fizycznie, co psychicznie. Pomaga jej w tym Davos, który jak kania dżdżu łaknie tytułu i siły Żelaznej Pięści. Względnie szybko okaże się, że jego motywacje są znacznie bardziej rozbudowane i w ekspresowym tempie z pionka w grze stanie się on jej głównym rozgrywającym. Każdy z bohaterów wyruszy w tym sezonie w wielką podróż do swoich korzeni. Sęk w tym, że właściwie we wszystkich przypadkach będzie to wędrówka do jądra ciemności. Zapomnijcie o nadziei - ta w Nowym Jorku nie ma już racji bytu. Bodajże największą siłą 2. sezonu produkcji jest fakt, że jego autorzy z wielką wprawą proponują widzom redefinicję całego serialu - przypominają nam, że Nieśmiertelny Iron Fist to nie tyle Danny Rand, co destylat przekazywanego z pokolenia na pokolenie tytułu i rozpisanego jeszcze na dalekowschodnią modłę dziedzictwa. Niektórzy z odbiorców skądinąd słusznie dojdą do wniosku, że ta odsłona serii na takim zabiegu wcale nie ucierpiała. Jest zgoła przeciwnie: im mniej na ekranie Randa, tym częściej cała opowieść nabiera różnorakich i momentami zaskakujących kontekstów. Żelaznych Pięści jest tym razem kilka, a każda z nich pełni w historii odmienną rolę, symbolizowaną przez inny kolor towarzyszący ujawnianiu swoich mocy. Stosowane przez twórców retrospekcje z Davosem odsłaniają przed nami jego traumatyczną przeszłość. Zaryzykuję twierdzenie, że to on staje się najważniejszą postacią 2. sezonu, nawet jeśli przychodzi mu w nim pełnić funkcję głównego złoczyńcy. Początkowo jawi się jak przybysz z innej epoki - nie je mięsa, nie pije wina, zamiast w wystawnych lokacjach woli przebywać w pomieszczeniach przywodzących na myśl zapomniane przez świat nory i pieczary. W tym szaleństwie jest jednak metoda: Davos to samozwańczy jeździec Apokalipsy, który pragnie wejść w posiadanie mocy Żelaznej Pięści, by oczyścić skąpane we krwi i brudzie miasto. Problem polega na tym, że jego modus operandi musi rezonować we wciąż szwankującej psychice. Antagonista jest bezwzględnym furiatem, który - parafrazując Goethego - wiecznie dobra pragnąc, wiecznie zło czyni.
Źródło: Netflix
Kodeksy etyczne i moralne kręgosłupy wydają się być w Nowym Jorku towarem deficytowym. Co prawda każdy chce je odkryć na nowo, z Dannym, Colleen i Wardem Meachumem na czele, ale wszystkie postacie bez najmniejszego wyjątku są bombardowane przeróżnymi traumami i próbą poradzenia sobie z rodzinną spuścizną. Bohaterowie żyją więc w stanie zawieszenia pomiędzy światłem a mrokiem: nawet jeśli zasną wtuleni w siebie czy dostrzegą przyjacielski uśmiech, to te zaczną lada moment rezonować w oparach majaczenia umysłu, przyprawionego jeszcze rozmaitymi uzależnieniami. Każdy z bohaterów nosi w sobie upiornego smoka, co doskonale odda scena rozmowy Danny'ego i Warda. Shou-Lao, alkohol (zwróćcie uwagę, jak często szklanka czy butelka pojawia się obok rodzeństwa Meachumów), gniew, z góry skazana na porażkę pomoc, jakiej Wing chce udzielić młodocianym przestępcom - to po prostu różne bieguny tej samej opowieści. Relatywnie szybko zdamy sobie sprawę, że jakikolwiek sojusz pomiędzy postaciami jest rozwiązaniem doraźnym i w gruncie rzeczy fasadowym; głównie z tego powodu bohaterowie podejmują działania na własną rękę, a w zazębianiu poszczególnych wątków twórcy są zaskakująco wręcz oszczędni. Ten minimalizm popłaca, nawet jeśli po seansie całego sezonu i tak będziemy czuć, że 10 odcinków to na tę opowieść wciąż za wiele, a niektóre sekwencje z punktu widzenia rozwoju fabuły są wtórne i niepotrzebne. Fabularnym fundamentem 2. sezonu w zamierzeniu scenarzystów jest zderzenie światów: brutalnego i do bólu realistycznego pejzażu Nowego Jorku z mistycznym i tajemniczym K'un-Lun. Ta opozycja będzie widzom tłumaczona z uporem maniaka, ale i wielką konsekwencją - widać ją i w walce Danny'ego i Davosa, nakreślaniu wizji wspólnego życia przez Randa i Colleen, Wardzie próbującym pojednać się z Joy czy w retrospekcjach, w których główny złoczyńca odsłania przed nami wpisaną w niego konieczność zaspokojenia oczekiwań rodziców. Każdy tu cierpi, mało kto próbuje się leczyć. Prawdopodobnie najpełniej ten wniosek podsumowuje postać Mary Walker. Traumatyczne doświadczenia z Sokovii (nawiązań do MCU i komiksów jest w 2. sezonie znacznie więcej - zwróćcie choćby uwagę na numer kodu policyjnej, dzięki któremu Misty wzywa posiłki) doprowadzają do rozbicia jej osobowości. Psyche antybohaterki tak fascynuje, jak i przeraża; to nieustanna jazda bez trzymanki, mentalny rollercoaster, który nie chce się zatrzymać. Dobroduszna i prostolinijna Mary chce pomagać i nieść kaganek niewinności, podczas gdy nieujarzmiona i bezwzględna Walker opowiada się po wszystkich stronach konfliktu jednocześnie. Nawet jeśli będziemy chcieli pochwalić twórców za sposób ekspozycji tej postaci, to gdzieś z tyłu głowy pojawi się wniosek, że w świecie superbohaterskich seriali Netflixa nie ma tu nic innowacyjnego - zaburzenia dysocjacyjne widzieliśmy przecież kilka miesięcy wcześniej w ostatniej odsłonie produkcji Marvel's Jessica Jones. Powtórek z rozrywki jest tu znacznie więcej, często jawią się one jak odgrzewane kotlety fabularne, w dodatku pomysł na zasadniczą oś narracyjną trąci banałem i wyświechtanymi schematami.
Źródło: Netflix
Czym więc broni się 2. sezon produkcji? Przede wszystkim sposobem, w jaki scenarzyści postanowili rozpisać i (nie) zderzać ze sobą wątki poszczególnych postaci. Widz relatywnie szybko odkryje, że największą przyjemność z seansu będzie czerpał wtedy, gdy przyjmie perspektywę inną niż Danny'ego. Jest coś niepokojącego i melancholijnego w obserwowaniu jego świata przez pryzmat walczącej ze wszystkimi, ze samą sobą na czele, Mary Walker, czy podążaniu nowojorskimi ulicami razem z odkrywającą się na nowo Colleen Wing, której akompaniuje Misty Knight. Co prawda nie ma tu przykładów wybitnej gry aktorskiej, jednak występ Alice Eve na tle pozostałych członków obsady wypada koncertowo. Aktorka rozdziela dwie portretowane przez siebie osobowości na niemal każdym możliwym poziomie, od sfery wizualnej począwszy, a na tembrze głosu skończywszy. Bodajże najlepiej wypadają te sceny, w których widzimy przemianę Mary w Walker - cały proces jest naturalny, a w sposobie swojego ekranowego oddziaływania tak zwodniczy, jak i magnetyczny. Warto też zwrócić uwagę na to, jak Tom Pelphrey wciela się w rolę Warda Meachuma; w przeciwieństwie do wielu kolegów z planu ma on nam do zaoferowania coś więcej niż chaotyczną gestykulację i posępny wyraz twarzy. Jego postać wzbudzi w nas empatię, zirytuje, przeprowadzi przez meandry swojego umysłu - wszystko to zrobi z wielką gracją i zupełnie nienachalnie. Naukę na błędach poprzedniej odsłony serii widać doskonale w sferze wizualnej i choreografii scen walk. Operatorzy zmieniają soczewki jak wytrawni pokerzyści, walnie przyczyniając się do poczucia obcowania z przepadającym w mroku Nowym Jorkiem. Z kolei rozmaite pojedynki wyrastają na ekranie jak grzyby po deszczu, w zasadzie za łby biorą się wszyscy ze wszystkimi. Nawet jeśli te jatki z biegiem czasu będą zacierać się w naszej pamięci, to na tle 1. sezonu wypadają one odświeżająco i stają się dowodem na gigantyczną pracę, jaką na tym polu wykonali twórcy. Warto zwrócić uwagę na to, że każda z walk rezonuje w innej optyce i warstwie muzycznej. W moim prywatnym rankingu bardzo wysoko plasuje się starcie Danny'ego i Davosa z K'un-Lun i okraszona tu jeszcze niezwykle żwawym utworem potyczka Colleen i Misty z Siostrami Żurawicy. Czasami choreografowie hołdują najlepszym tradycjom kina kopanego, by w innym miejscu proponować swoją własną wariację w tym aspekcie. Niestety, są tu sekwencje, zwłaszcza z udziałem nowych członków obsady, w których ekranowa łupanka trąci sztucznością - odpowiedzialni za produkcję nie powinni popadać w tej kwestii w samozachwyt. Odnotujmy też intrygującą ścieżkę dźwiękową, zaklętą w przepełnionych aurą tajemnicy utworach rozpisanych na dalekowschodnią modłę. Dzięki nim będziemy mogli czuć, że w powietrzu wisi nieustanne zagrożenie, podlane jeszcze atmosferą niepokoju i nutami psychodelii.
Źródło: Netflix
+9 więcej
2. sezon serialu Iron Fist co prawda nie zapisze się złotymi zgłoskami w superbohaterskim uniwersum Netflixa, ale z całą pewnością stanie się kamieniem milowym dla tej produkcji - podwaliny pod dalszy ciąg historii Danny'ego Randa kładzie przecież finałowa sekwencja. Dochodząc do tego wniosku, pamiętajmy jednak o przyjętej skali; do triumfalnego odczarowania postaci Żelaznej Pięści wciąż jest daleko. Cieszy fakt, że zastosowana przez twórców zmiana tonacji na ekranie zdaje się popłacać, a Nieśmiertelny Iron Fist chce nas uczyć o radzeniu sobie z traumą, poczuciem wyalienowania czy zmaganiu się z pokoleniowym dziedzictwem. Nawet jeśli w estetyzacji przemocy czy w walce z majaczącą psyche sporo jest z przewidywalności, to przecież nadal drzemią w nas siły, o jakich wielu ludzi na tym świecie nigdy nie śniło. Sęk w tym, że wiedząc o posiadaniu w sobie wewnętrznego Smoka, wciąż zapominamy, z autorami serialu na czele, iż ten musi do naszej rzeczywistości tylko i aż... wejść.
Poznaj klawiaturę multimedialną Logitech K400+
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj