Iron Man po bitwie o Nowy Jork, jak nazwano potyczkę z Chitauri mającą miejsce w "The Avengers", próbuje wrócić do normalnego życia. Oczywiście trudno mówić tu o prawdziwej zwyczajności, wszak to Tony Stark, uwielbiany przez miliony ludzi na świecie superbohater, niemniej jednak heros próbuje poradzić sobie po wydarzeniach z filmu Jossa Whedona. O ile Iron Man 2 dowiódł słabości psychicznej Starka i pokazał konsekwencje wynikające z jego rozbujanego ego, o tyle część trzecia bierze na warsztat uniwersalną figurę bohatera, na którym walka ze złem w końcu odcisnęła swoje piętno.

Niezwyciężony człowiek w żelaznej zbroi od zawsze igrał ze śmiercią, zwykle jednak wiedział, gdzie leży granica. Oczywiście zdarzyło mu się wystawić za nią mały palec u nogi, ale tym razem sytuacja zaczyna go przerastać. Życie Tony’ego Starka zamienia się w prawdziwy dramat. Albo przynajmniej takie było założenie twórców, bo trudno bezsenność czy koszmary uznać za czynniki zupełnie destrukcyjne. Na pewno nie kiedy główny bohater, mimo narzekań na swoje samopoczucie, wciąż raczy nas dokładnie takim samym sardonicznym uśmiechem i ciętym dowcipem, jak w poprzednich filmach. Napady lękowe, jakich dostaje Stark, wydają się jeszcze mniej wiarygodne, gdy przypomnieć sobie znany z komiksów wątek "Demon in the Bottle". Próba znalezienia spokoju ducha w alkoholu pozwoliłaby na pewno na dużo głębszą eksplorację psychiki bohatera, jak i też pociągnęłaby za sobą większy walor emocjonalny. Tymczasem wcielający się w główną postać Robert Downey Jr. zamiast mierzyć się ze wspomnianym złym duchem z butelki, zmuszony jest do odgrywania komicznych scen ataku paniki. Powód? Widoku pogrążonego w alkoholizmie superbohatera nie zniosłyby najprawdopodobniej dzieci.

Problemy psychiczne Stark kanalizuje tworząc coraz to nowocześniejsze gadżety i budując kolejne wersje swoich zbroi. Tych zresztą jest całkiem sporo, bo podczas gdy w "The Avengers" bohater latał w dopiero co ukończonym modelu Mark 7, licznik w Iron Man 3 pokazuje już numer… 42. Co zaskakujące, użytek z nich robi dopiero w finale, kiedy to w ostatecznym starciu z czarnym charakterem staje kilkanaście różnych wersji. Przejmujący reżyserską pałeczkę po Jonie Favreau, Shane Black zdecydował się bowiem obedrzeć głównego bohatera z żelaznego kostiumu i wystawić na ciężką próbę samego człowieka. To bardzo rozsądne rozwiązanie, bo choć rozmach wieńczącego trylogię filmu jest zgodnie z przewidywaniami iście gargantuiczny, skromność i prostota walczącego na gołe pięści Tony’ego Starka pozwala na łatwiejsze z nim sympatyzowanie. Na ekranie zresztą dzieje się też tyle, że chwilowy brak wizualnych fajerwerków jest właściwie niezauważalny.

[image-browser playlist="591709" suggest=""]©2013 Walt Disney Studios

Jednym z największych wyzwań był dla twórców Mandaryn, główny komiksowy antagonista Iron Mana. Żądny władzy nad światem genialny naukowiec posiada w nich dziesięć pierścieni dających mu nadprzyrodzone moce. Niewytłumaczalne racjonalnie zdolności Mandaryna zupełnie nie korespondują z obowiązującą obecnie poetyką filmów o superbohaterach. Trend realizmu – czy też przynajmniej jego złudzenia – wyznaczył kilka lat temu wraz z "Batmanem – Początek" Christopher Nolan. Choć w trylogii o Mrocznym Rycerzu nie brakowało spektakularnych gadżetów, to były one mocno osadzone w rzeczywistości. Podobnie jest z wizją Shane’a Blacka w przypadku Mandaryna - to wciąż geniusz, ale swój terror sieje nie dzięki magicznym pierścieniom, a siatce terrorystów, których jest przywódcą. Iron Man 3, czyniąc z głównego antagonisty następcę Osamy bin Ladena, zabiera więc głos w sprawie wojny z terroryzmem. Dużą rolę w kreacji Mandaryna mają też media – Black naturalnie wciąż kręci kino rozrywkowe, ale w pewnym stopniu udaje mu się obnażyć łatwość manipulacji środkami masowej komunikacji. Przy okazji serwuje fanom zwrot akcji, który zupełnie ich… cóż, rozbroi.

W roli Mandaryna genialny popis daje Ben Kingsley, który kradnie każdą scenę ze swoim udziałem. Wychodzi obronną ręką nawet wtedy, gdy gra w duecie z Downeyem Jr., co z pewnością do rzeczy łatwych nie należy. Wielka szkoda, że jest go w filmie tak mało, bo seria "Iron Man" od początku cierpi na brak wyrazistych antagonistów. Znani z wcześniejszych części Obadiah Stane czy Ivan Vanko przy głównym bohaterze byli zupełnie bezbarwni – nic dziwnego, że ostatecznie ich finałowe pojedynki z Iron Manem kończyły się po kilkudziesięciu sekundach. W Iron Manie 3 z pomocą Benowi Kingsleyowi przychodzi Guy Pearce, grający Aldricha Killiana, współpracownika Mandaryna. To wsparcie jednak dość marne, bo brakuje charyzmy i chemii ze Starkiem, jaką pamiętamy chociażby z występu Sama Rockwella jako Justina Hammera. Dodatkowo jego motywy postępowania są zupełnie nieznane, a szaleństwo przywodzi na myśl szwarccharaktery z kina klasy B. Walczący pod jego skrzydłami genetycznie wzmocnieni żołnierze stanowią wyłącznie pretekst do pokazania kilku efektownych pojedynków. Z drugiej strony trudno uznać je za szczególnie oszałamiające, to raczej tanie efekciarstwo. Żołnierze, nafaszerowani nowoczesną toksyną zwaną Extremis, wyglądali podobnie do chociażby ludzkich wcieleń smoków z serialu Supernatural, jak i tuzina innych filmowych kreatur. Trop z produkcją telewizyjną stacji The CW wydaje się być jednak szczególnie trafny, jako że i w Iron Manie 3 nie brakuje przecież ziania ogniem.

[image-browser playlist="591710" suggest=""]©2013 Walt Disney Studios

Brawurową dezynwolturę na swoich barkach jak zwykle niesie Robert Downey Jr., ale i on dostał tu chyba nieco słabszy materiał źródłowy niż zazwyczaj. Ekscentryczny milioner w trzeciej odsłonie cyklu znów rzuca żartami jak z rękawa, choć tym razem ogranicza się wyłącznie do rozładowujących napięcie onelinerów. Przez większość czasu próbujący wychować przypadkiem spotkanego młodzieńca, Tony Stark gubi też chemię, jaką dzielił z Pepper Potts. Czyżby po połączeniu bohaterów w związek dawna iskra zniknęła bezpowrotnie?

Shane Black, podobnie jak Marc Webb w "Niesamowitym Spider-Manie", umiejętnie tasuje nastrojem, nie pozwalając patosowi wznieść się do poziomu, gdzie staje się on nie do zniesienia. Gdy tylko wydaje się, że w danej chwili zaczynają się ważyć losy świata, podniosłość i pretensjonalność zostają błyskawicznie rozdmuchane przez ironiczny komentarz Starka albo niespodziewaną awarię sprzętu. Albo obie te opcje naraz. Black dzieli jednak wspólne braki warsztatowe z poprzednim reżyserem serii, wspomnianym już Jonem Favreau. Obaj świetnie prowadzą aktorów, ale nie potrafią zainscenizować spektakularnych sekwencji akcji. Na tym szczególnie cierpi finałowe starcie Iron Mana ze swoim antagonistą. Walka na statku, spowita mrokiem nocy, jest w swojej wybuchowości monotonna i nudna. Mnogość rozmaitych zbroi Starka zupełnie zaś zabija poczucie zagrożenia. Iron Man stał się zwyczajnie zbyt potężny, żeby ktokolwiek mógł mu sprostać. Z drugiej strony żelazny kostium przywdziewa w filmie tak wiele osób, że jego unikalność i wyjątkowość widz szybko podaje w wątpliwość.

Na początku filmu Tony Stark opracowuje system zdalnego kierowania swoją zbroją. Latający czerwono-złoty bohater, choć wciąż efektowny, staje się wtedy w gruncie rzeczy pustą maszyną. I niestety taki jest też zamykający trylogię "Iron Mana" film Shane'a Blacka. Spektakularny, widowiskowy, ale jednocześnie płytki i infantylny.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj