And He Shall Be A Good Man to jeden z tych finałów, w których szeroko rozbudowana fabuła konkludowana jest w głupi, wręcz prostacki sposób. To jedno z tych zakończeń, podczas których fajne, charakterystyczne postacie giną, a przeżywają te nudne i bezbarwne. To właśnie takie zamknięcie, gdzie twórcy nie mają odwagi zagrać ostrzej i pokusić się o bardziej wyraziste rozwiązania. W omawianym odcinku budowana przez cały sezon intryga, której głównymi antagonistami byli Chase Graves i Brat Miłość zostaje zakończona w krótkiej i mało intensywnej scenie akcji. Olivia jako Renegat ucieka przed gilotyną w ramiona Majora, który rozprawia się ze swoim despotycznym szefem. Tym czasem Prorok przeprowadza szaleńczy atak na przeważające siły wroga, wynikiem czego zostaje zastrzelony, podobnie jak dziesiątki jego wyznawców. Kilka minut wystarcza twórcom, aby sfinalizować te wątki. Co gorsze, robią to w bardzo kiepskim stylu. Scena podczas egzekucji, zostaje zrealizowana w kuriozalny sposób. Podczas segmentu akcji, kiedy Major ratuje Olivię, a Graves zostaje zdekapitowany, ekran zaczyna migać, a akcja przerywana jest dwusekundowymi czarnymi planszami. Tak jakbyśmy obserwowali wydarzenia z perspektywy człowieka, który ciągle zamyka oczy na parę chwil. Takie zagranie ma nadać akcji jeszcze bardziej dynamiczny charakter i sprawić, że wydarzenia zyskają na atrakcyjności. Niestety efekt jest zupełnie odwrotny. Segment jest tak źle zrobiony, że zupełnie nie da się go oglądać, a widz momentami zastanawia się, czy to czasem telewizor nie zaczyna szwankować. Wynikiem tego wszystkiego jest scena akcji, która mogła być siłą epizodu, a jest jego największą bolączką. Podczas seansu epizodu da się zauważyć intencje twórców, którzy chcieli zakończyć sezon z przytupem. Scena zamieszek i ulicznych strzelanin ma spektakularny charakter. Niestety, oprócz pewnego rodzaju widowiskowości, nie ma ona wielu zalet. Nie wywołuje emocji, nie śmieszy, nie mrozi krwi w żyłach. Moment, w którym Angus, ku zdziwieniu swojego syna, zjada policjanta, a następnie na jego koniu rozpoczyna szaleńczy pęd, jest całkiem zabawna, ale takie motywy można policzyć na palcach jednej ręki. Deficyt humoru w ostatnim odcinku czwartej serii mocno rzuca się w oczy. Czym jest iZombie bez żartowania z rzeczywistości, zabawy konwencją, gry z popkulturą czy drwiny ze schematów fabularnych? Czymś w rodzaju And He Shall Be A Good Man. Pojedyncze dowcipy nie trzymają poziomu. W odcinku dominuje coś na kształt wzniosłeś powagi. Przesłanie serialu wydaje się krzyczeć: „Popatrzcie, jakie dramatyczne wydarzenia pokazujemy! I jeszcze ten wątek społeczny – to wcale nie opowieść o żywych trupach, a hiperboliczna metafora naszej rzeczywistości. No i nie zapomnijcie że "all you need is love”. Można odnieść wrażenie, że tak twórcy chcą pozycjonować swój serial w końcówce. Wynikiem tego dostajemy przerysowaną historię, z rzewną i sentymentalną końcówką, która mogłaby chwycić za serca jedynie miłośników tanich oper mydlanych. Gdzie się podział ten serial, w którym każdy element można było interpretować jako przemyślaną grę z popkulturowymi motywami? Finał rezygnuje z postmodernizmu na rzecz sztampy i standardu. Dobrym prognostykiem na przyszłość może się wydawać uczynienie z Majora głównodowodzącego Fillmore Graves. Czy ten prostolinijny chłopek-roztropek ma szansę przemienić się w machiawelicznego machinatora? Jeśli nawet tak, to jak to zrobić, aby nie wyszło sztucznie i odtwórczo? Przed scenarzystami wielkie wyzwania. Piąty sezon iZombie ma być ostatnim. Wkrótce przekonamy się, czy twórcom uda się zakończyć serial z klasą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj