iZombie zbliża się do końca i dwa najnowsze odcinki klarownie dały do zrozumienia, jaki jest cel, do czego może to doprowadzić oraz jakie związane są z tym zagrożenia. Rob Thomas i jego ekipa twórców nie zapominają jednak, by dobrze się przy tym bawić. Oba odcinki mają tak naprawdę jeden cel: wprowadzić do finału, przedstawić stawkę i obiecać, że zakończenie może pójść w rozmaitych kierunkach. Sprawa kryminalna pierwszego odcinka stoi na typowym poziomie serialu. Twórcy budują w Liv nową osobowość drag queen i swobodnie, stopniowo, czasem zabawnie brną do kulminacji. Najlepiej jednak jest w przedostatnim odcinku serialu, gdzie nie mamy zwykłej sprawy kryminalnej, bo bohaterowie w pełni skupiają się finałowym wątku iZombie, czyli przygotowaniu skoku, który pozwoli wykraść z tajnego laboratorium składnik antidotum na epidemię zombie. Pomysłowe nawiązania do serii Ocean's Eleven: Ryzykowna gra budują ekscytująca, zabawną i pomysłową przygodę, która częściowo wyrywa iZombie ze schematów, w jakich jest osadzony od samego początku. Nie da się jednak nie dostrzec wielu ciekawych rozwiązań – na czele z jedzeniem różnych mózgów przestępców, które pomagają bohaterom osiągnąć sukces. Wyszła z tego udana zabawa konwencją, która pozwoliła stworzyć dobre podwaliny pod finałowy odcinek. Mam jednak ponownie problem z przesadą ze strony twórców. Znów popełnili ten sam błąd z Ravim, sprawiając, że nagle mówił jak irytujący rosyjski haker. Nie przypominam sobie, aby Liv Moore kiedykolwiek szła w takie skrajności i przypomina to bardziej pomysł na zasadzie: aktor jest zabawny, więc będzie śmiesznie. Nie jest. Te sceny pokazujące Raviego w formie jakiegoś zombie, są najsłabszym, najbardziej sztucznym momentem 5. sezonu. Blaine dużo traci w tym odcinku. Zawsze był zbirem, ale nie przeszkadzało to w budowaniu sympatii wobec tej postaci.Wydarzenia z tego odcinka zaskakują, bo pokazują też, jak akt desperacji Blaine’a będący efektem wydarzeń tego sezonu, doprowadził go do zupełnie nowej skrajności. Nie da się ukryć, że scena z Peyton ma w sobie emocje i jest zaskakująca. Budowana jest niepewność, która może doprowadzić do czegoś niespodziewanego w finale.
fot. Jack Rowand/The CW
+3 więcej
Rewolucja zombie się zaczęła. Major zawsze był postacią problematyczną, która jest ciągnięta do końca bez pomysłu i rozwoju w kogoś lepszego. Cały czas jest taki sam – miękki, naiwny i często irytujący. Wydarzenia ze stratą władzy w Seattle pokazują, że wszystko to, co złe w Majorze, odegrało tutaj kluczową rolę. Nie był w stanie wypracować sobie pozycji, a to, że został szefem, to dzieło przypadku. Perspektywa otwartego konfliktu, gdy ludzkie bojówki są dobrze uzbrojone, budują dziwnie emocjonujący potencjał na finał. Podnosi to poziom trudności dla bohaterów, bo co w takiej sytuacji mogą zrobić, by uratować świat? Nie obyło się też bez wpadek. Końcówka odcinka z ojcem Liv jest popisem banalności i braku umiaru. Tak bardzo ckliwe i puste, że aż mało wiarygodne. Trudno było uwierzyć w nagłą zmianę zdania przez jej ojca, bo ona go prosi. Nie mówiąc o tym, że wcześniej pokazywano go jako bestię, a tu tak po prostu zginął, by zmotywował pannę Moore. Tego typu zabiegami twórcy psują wrażenie, bo zamiast budować emocje, wywołują zażenowanie banałem. iZombie pomimo niedociągnięć zbudowało mocny fundament pod finał, który może być dobry, zaskakujący i satysfakcjonujący. Potencjał jest ogromny. Oby go wykorzystano.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj