Największą porażką Euforii okazały się postacie drugoplanowe – i to nie dlatego, że brakowało im charakteru. Za każdym z bohaterów stał dobry pomysł i świetne aktorskie wykonanie, a jednak ich wątki osiadły na mieliźnie. Choć każdą z postaci mogliśmy poznać lepiej dzięki świetnie zrealizowanym retrospekcjom, a dramatyczne fundamenty ich ścieżek fabularnych miały naprawdę solidny potencjał, ciężko oprzeć się wrażeniu, że kolejne partie scenariusza traktowały je coraz bardziej lekceważąco. Jedyną postacią, która przeszła pewną drogę, doświadczyła sytuacji, które rzeczywiście na nią wpłynęły i doczekała się jakiegokolwiek domknięcia swojego rozdziału, jest Kat. Nikt z pozostałych nie uświadczył jakiejkolwiek istotnej zmiany statusu quo; niektórzy wręcz fabularnie ugrzęźli w miejscu, bo skutki większości wydarzeń (których waga wydawała się przecież spora) okazały się nieodczuwalne. Świadomość marnotrawstwa poruszanej problematyki, mogącej posłużyć za bazę dla naprawdę emocjonujących i angażująco ewoluujących motywów, wywołuje ogromny zawód, potęgowany jeszcze przez fakt, że twórcom nie brak ani pomysłów, ani umiejętności w kwestii budowania i prowadzenia dramatycznie doskonałych i odbijających od klisz wątków fabularnych, co widać na przykładzie Rue, Jules i wspomnianej wcześniej Kat. Wielka szkoda. Niezwykłe, jak wiele jest nieoryginalnych elementów w serialu tak bogatym... w oryginalne elementy. Niestety, nie jest to sprzeczność zamierzona, a – jak może się wydawać – dbałość o jedno kosztem drugiego. Gdy więc weźmiemy pod lupę Rue, główną bohaterkę, otrzymamy pasmo fabularnych wydarzeń doskonale zagranych, pełnych uniesień, nieraz wywołujących dyskomfort, celnie uderzających we wrażliwość, empatię. To wszystko w jednym serialu. Tym samym, przy oglądaniu którego - na widok tego, jak potoczyły się losy innego bohatera – wzruszamy ramionami. Realizacja? Wciąż zapierająca dech w piersi, wciąż zaskakująca coraz to świeższymi pomysłami filmowców. Popisy reżyserskie, zabawa formą, eksperymenty – sceny narkotycznych tripów (tych dobrych i złych) to zawsze kreatywne majstersztyki. Podobnie zresztą ze wspomnianymi wyżej retrospekcjami – podróż do przeszłości, umożliwiająca nam zbliżenie się do bohaterów, to w każdym wypadku doskonale współgrające ze sobą wizualne popisy, świetny soundtrack i interesujące backstory. Finał? Teledysk. Taniec, barwy, kojący wokal Zendayi. A zarazem – metafora. Jak ją odczytać? Zakończenie zostawia spore pole do interpretacji. Oczywiście, możecie powiedzieć, że Rue również wróciła do punktu wyjścia – jednak w jej przypadku chodzi o samą drogę, a tu działania, konsekwencje, motywacje, przyczyny i skutki napisano, banalnie zabrzmi, z sercem – krwawiącym, ale pełnym zrozumienia. To by pasowało – Euforia opiera się przecież na autentycznych przeżyciach. Ciężko ocenić, czy Euforia sprawdzi się jako komentarz na temat pokolenia: nie wykrystalizował się on jeszcze w pełni. Być może bliżej jej do studium beznadziei i bezradności w uzależnieniu, ale tu też czegoś jeszcze brakuje. A czym jest na pewno? Znakomicie zrealizowanym serialem pełnym dobrych pomysłów, z których część w bulwersujący sposób zostaje potraktowana po macoszemu (nie mówmy: zmarnowana, bo Euforia jeszcze się przecież nie kończy), część zaś, poprowadzona doskonale, wbija w fotel. I rozgrzesza z wad: sprawia, że mimo ich pokaźnej liczby nie możemy się od produkcji oderwać. Zapominamy o potknięciach, onieśmieleni przebłyskami swoistego geniuszu. Wierząc, że ten diament doczeka się jeszcze porządnego szlifu. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj