Nazywanie Jacka Whitehalla brytyjskim komikiem młodego pokolenia brzmi dziwnie. Komik zbliża się do trzydziestki i to dobra pora, żeby pozycję chłopaka z zadatkami odstąpić młodszym kolegom i zredefiniować się jako dojrzały artysta. Był niezły w Fresh Meat, dostał British Comedy Awards, przyznano mu tytuł króla komedii, ale po przeczytaniu transkrypcji jednego z jego żartów nigdy bym nie rozpoznał, że to jest humor w stylu Whitehalla. Nie wiem, co mogłoby mu pomóc bardziej niż własny program, w którym podróżuje po Azji razem ze swoim ojcem. Koncepcja jest interesująca, bo oto zwiedzimy egzotyczne zakątki świata, a przy tym zaciągniemy żurawia w intymną relację. To ciekawa dynamika, z którą może się utożsamić wielu widzów. Poznajemy intencje komika, który przez wspólną podróż próbuje dogadać się z tatą. Światła inicjatywa jest podszyta żalem, który komik wyrzuca w stronę rodziciela. A ten, skazany na stałe towarzystwo potomka, musi skonfrontować się z wyrzutami syna. Zwiedzanie zwiedzaniem, najważniejszą misją okazało się dojście do punktu, w którym bohaterowie rozwiązaliby swoje problemy i zbudowali zdrową, ojcowsko-synowską więź. Oczekiwania potęgowała bezgraniczna miłość, którą darzę Idiot Abroad. Nie wiem, co może być zabawniejsze od Brytyjczyka na wakacjach. Chyba tylko dwóch Brytyjczyków. A skoro jeden z nich jest zawodowym komikiem, a drugi gburowatym, wyspiarskim seniorem, byłem tym bardziej zaintrygowany. Przedsięwzięcie nie wypadło źle, ale Podróże z moim ojcem nie dorównały przygodom Karla Pilkingtona. Ojciec z Synem zwiedzają Tajlandię i przemierzają Kambodżę, ażeby wyprawę zakończyć w Wietnamie. Wyobraźcie sobie najbardziej sztampowy portret Tajlandii, obligatoryjną wpadkę z ladyboyem, dodajcie kilka ujęć z lotu ptaka, które robiłyby wrażenie, ale jakieś pięć lat temu, zanim dron stał się standardowym wyposażeniem szanującego się YouTubera. Twórcy nie pokusili się o nic ponadto. Szkoda, że w wizyta w kraju z tak bogatą kulturą sprowadziła się do odhaczenia kilku obowiązkowych punktów. Całe szczęście. każdy kolejny kraj okazywał się ciekawszy od poprzedniego. Kambodża jest dużo mniej oczywistą destynacją od Tajlandii, także poświęcone jej odcinki, choćby nawet spłaszczały jej obraz, były pouczające. Jeszcze lepiej wypadła konfrontacja wyobrażeń o szarym, ostatnim bastionie komunizmu z Wietnamem, jaki zastają bohaterowie. Wówczas edukacyjny aspekt produkcji błyszczał najbardziej, a ja czułem największą satysfakcję. Niestety fundament serialu, czyli międzypokoleniowy konflikt, budzi we mnie mieszane odczucia. Duet głównych bohaterów przedostaje się od atrakcji do atrakcji. Ojciec jest niechętny i wygodny, a syn kontrastuje swoim radosnym zapałem i ciekawością. Próba pokazania, jak ich relacja ewoluuje, okazała się nadto raptowna. Tak jakby przewodnia teza wymuszała szczęśliwe zakończenie, więc trzeba je było sklecić z tego, co było. Miałem wrażenie, że zaspałem i przegapiłem większość wydarzeń, które odbudowały więź Whitehallów. Fakt, na przestrzeni sześciu odcinków senior nieco wyluzował, ale czy można to nazwać wewnętrzną przemianą? Produkcja obeszłaby się bez wielkich słów i rzewnych wyznań. Wolałbym, żeby pewne emocje pozostały niedopowiedziane. Wtedy do ostatecznych wniosków docierałbym samodzielnie. Realizatorzy dostali polecenie, żeby tu i ówdzie co nieco dośmiesznić. Pododawali kilka sampli dźwiękowych, ale te prędzej irytują niż bawią. Nie wiem, po co wepchnięto narrację z offu, bo wypadła sucho i niepotrzebnie. Whitehall Junior nie wykorzystał okazji do zaprezentowania swojego humoru, po prostu spędzał dobry czas i służył temu, żeby kontrastować z Whitehallem Seniorem. Ojciec komika nie jest przyjemniaczkiem, uosabia wszystkie stereotypy o zblazowanych Anglikach. Nigdy nie gubi brytyjskiego szyku i w tej swojej nieautentyczności jest tak autentyczny, że nokautuje swojego syna, notabene zawodowego komika. Czy sześć odcinków miniserialu sprawiło, że teraz rozpoznam humor Whitehalla? Zdecydowanie tak, ale wyłącznie tego starszego. Był najciekawszy w momentach, kiedy nie dawał rady i uginał się pod swoim wypracowanym wizerunkiem. Jego reakcje na kolejne przygody, z początku szablonowe, z biegiem czasu coraz bardziej zaskakiwały i w tych chwilach program bywał najmocniejszy. Skoro dana rzecz zainteresowała kogoś tak bardzo niezainteresowanego, nie było rady, i ten sporadyczny entuzjazm po prostu musiał mi się udzielić. Jak nadmieniłem, to nie jest poziom genialnego Pilkingtona, niemniej chętnie przyjrzałbym się perypetiom Whitehalla w innych zakątkach świata. Mógłby spokojnie obyć się bez syna.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj