Baśnie to arcydzieło, zwłaszcza w początkowych tomach – cudowne, intertekstualne, z humorem, grozą, groteską i powagą, a do tego z estetyką mieszającą klasyczne baśniowe motywy, mocno zakorzenione w globalnej świadomości, z umiejętnie rozgrywaną konwencją urban tales. Jack z Baśni usiłuje podążać tą samą ścieżką, jednak jeden wkurzający bohater i postawienie na przesadną wręcz satyrę nie wychodzi historii na dobre. Kiedy porównujemy ją z serią główną – a porównania zdają się tu same narzucać, choćby przez liczbę odniesień i nawiązań do tejże – okazuje się, że twórcy, owszem, mieli plan na zabranie Jacka z Baśniogrodu i dopowiedzenia jego osobistych perypetii, ale... pomysłów na nie już im zabrakło. Stąd opowieść wychodzi mocno nierówno – na początku wolno się rozkręca i balansuje zbyt blisko granicy kiczu. Raczej nie warto podchodzić do lektury bez znajomości (nawet pobieżnej) chronologii zdarzeń z Baśni, ponieważ korespondencji pomiędzy nimi a niniejszym spin-offem jest ogrom i tylko poznanie ich kolejno po sobie da pełny, spójny obraz całości. W drugiej połowie scenariusz trochę się poprawia, nieco nabiera rumieńców i zaczyna ciążyć ku większemu dramatyzmowi, na czym komiks zyskuje. Już dwuczęściowa historia Jack Frost była niezła, lepsza, bardziej konkretna niż nieco chaotyczne otwarcie, ale dobrze robi się mniej więcej od kolejnej opowieści – Jacka Kierowego, która okazuje się zdecydowanie najlepsza w tomie pierwszym. Co będzie dalej? Zobaczymy. Bill Willingham wspomagany jest tutaj przez scenarzystkę Lilah Sturges (ta pani odpowiedzialna jest m.in. za oficjalną adaptację komiksową filmowej Diuny). Zastanawia mnie, na ile niniejszy scenariusz do Jacka z Baśni jest jej dziełem, a na ile to pewne zmęczenie materiału u Billa Willinghama, który i w oryginalnej serii zaliczał słabsze tomy, zwłaszcza w drugiej połowie serii.
Źródło: Egmont
I dla jasności – to nie jest album zły. Nadal ciekawie eksploruje baśniowe uniwersum – rozwija je i nieco poszerza jego granice przez dopisywanie kolejnych elementów baśnigrodzkiej mitologii, jednak brak mu tej „bożej iskry” z Baśni. Tam intertekstualność zdawała się naturalną afirmacją, oczywistością. Tutaj miejscami wydaje się wymuszona, dodana na siłę, łopatologicznie wyjaśniona, niepozostawiająca zbyt wiele pola do samodzielnych czytelniczych inspiracji. A może to Jack jest po prostu na tyle wkurzającym, opętanym łaknieniem względów płci przeciwnej (która przesłania mu właściwe postrzeganie rzeczywistości) dupkiem, który za mocno zdominował całość opowieści? W Baśniach był taki sam, ale tam stanowił element czegoś większego. Tutaj, wysunięty na pierwszy plan, irytuje tendencyjnością i przewidywalnością zachowań, że momentami trudno go zdzierżyć. A tym bardziej próżne są oczekiwania, ze swym kolejnym posunięciem przesadnie nas zaskoczy.
Graficznie za to jest naprawdę dobrze. W dużej mierze to zasługa Steve’a Leialohy, odpowiedzialnego za rysunki także w oryginalnej części – dzięki temu czytelnik czuje się tak, jakby wchodził do znajomego domu. Niby pałętają się po nim nowi mieszkańcy, ale jednak wciąż jest to stare, znane wnętrze. Pozostali rysownicy – a jest to spore grono – także nie starają się wyważać otwartych na oścież drzwi, raczej balansują w obszarze przyjętej estetyki graficznej i nie szukają na siłę pola do eksperymentów. I dobrze, bo jak się człowiek do tej serii w takiej, a nie innej sytuacji przyzwyczaił, to po co mu mieszać w głowie na wyrost artystycznymi eksperymentami? Wiadomo, że lepsze jest wrogiem dobrego. Jack z Baśni to komiks, który na starcie nie ma łatwo, bo seria główna wywindowała poprzeczkę gdzieś w okolice orbity Księżyca. I choć nasz bohater łapie zadyszkę już na starcie, to jednak im dalej, tym lepiej. Nie jest to może poziom Baśni, ale jak na wakacyjną, lekką i przyjemną lekturę, spokojnie wystarczy. A czasem nie potrzeba nic więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj