Przez cały sezon narzekało się na brak pomysłów, chaotyczną fabułę, niespójność wątków i nielogiczne zachowanie bohaterów, nie mające żadnego uzasadnienia. Scenarzyści serialu usłyszeli chyba nieme prośby wszystkich fanów, bo w finale większość z tych problemów zniknęło, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nagle okazało się, że może być jeszcze oryginalnie, zaskakująco i klimatycznie, a epizod da się nakręcić tak, by stale towarzyszyły mu zmiany napięcia i emocji.
Bzdurne wątki, których byliśmy świadkami, zostały nareszcie zakończone i to w całkiem przyzwoity sposób. Bill uwolnił się spod wpływu Lilith i znów jest sobą; dzięki pozbyciu się Warlowa wampiry stały się znów tym, czym były na początku - stworzeniami nocy; Alcide odzyskał swój charakter, a na Sama czekają nowe wyzwania. Wszystko to napawa umiarkowaną nadzieją, że Czysta krew powróci do czasów swojej świetności.
W "Radioactive" wykorzystano nareszcie wszystkie postacie, każda z nich dostała swoje zakończenie. Pominięto jedynie Lafayetta, co budzi trochę żalu, ale być może scenarzyści szykują dla niego coś specjalnego już w kolejnym sezonie. W końcu ciekawie użyto Andy'ego i jego córkę, Jessica i Tara dostały do zagrania coś więcej, a życie Arlene i Sama także uległo zmianie. Co prawda posłużenie się zabiegiem przeskoku w czasie jest pójściem na łatwiznę, ale wydaje się, że był to całkiem niezły pomysł. Cykliczność pasuje do Czystej krwi i pozwala na nowy, świeży start, a to w tym momencie jest dla serialu nieocenioną szansą.
[video-browser playlist="635561" suggest=""]
Największym szokiem jest los Erica oraz Sookie. Chyba nikt się nie spodziewał, że ten pierwszy może spotkać na swojej drodze Prawdziwą Śmierć, a ta druga zwiąże się z Alcidem, z którym w tym sezonie nie miała prawie nic wspólnego. Interesujące jest to, co stało się z Northmanem, ale wydaje mi się, że niczego nie można przesądzać - bardzo możliwe, że Pam zdążyła z ratunkiem dla swojego stwórcy. Szczęśliwa, trwająca w zdrowym związku Sookie to też widok niecodzienny, ale jak najbardziej pozytywny. Koniec męczeństwa tej bohaterki przyniósłby zmianę w dynamice serialu i odświeżył fabułę.
Mam wrażenie, że finałowy odcinek szóstego sezonu zrobi dla serialu wiele dobrego, bo otworzył wiele fabularnych furtek i w tym momencie wszystko jest możliwe. Czysta krew może pójść w wielu różnych kierunkach, koncentrując się zupełnie na czymś innym niż przedtem. Już sam pomysł trwałych sojuszy wampir-człowiek zdaje się być bardzo interesującym konceptem, przypominających odrobinę relacje nowy wampir-stwórca. Przeniesienie tej symbiozy na ludzi może być intrygujące.
"Radioactive" to zdecydowanie najlepszy epizod sezonu, który choć trochę przypomniał widzom, za co kochamy Czystą krew. Scenarzyści zdecydowali się na odważny ruch, wywracając świat Bon Temps do góry nogami i budując zupełnie nowe podwaliny pod kolejny sezon. Sam cliffhanger nie wyglądał zbyt oryginalnie i obiecująco, ale dynamika serialu już uległa przemianie i należy się tylko z tego cieszyć. Biegające po omacku chore wampiry od razu przywodzą na myśl zombie, a tego jeszcze nie było. Czy jest to pomysł trafny, czy też nie przekonamy się dopiero za niecały rok.
Można się tylko zastanawiać, co przyniesie sezon siódmy, ale przyznam, że po takim finale będę na niego czekała. Zdaje się, że twórcy serialu mają jeszcze kilka pomysłów, a nie zapominajmy, że są postaci, które mogą rozwinąć skrzydła i ujawnić swój potencjał - przede wszystkim Willa oraz Violet, dzięki której postać Jasona stała się znośna, a do odcinków powrócił swoisty dla Czystej krwi humor. Oczywiście w finale nie zabrakło kilku nudniejszych i niepotrzebnych wstawek oraz niespójności, ale po praktycznie dziewięciu odcinkach męczarni, epizod dziesiąty oglądało się z prawdziwą przyjemnością. Lepiej późno, niż wcale.