Na ostatnią część trylogii o cnotach czekałem z ogromną niecierpliwością. Pierwsza część, traktująca o miłości, okazała się bardzo udanym tworem, a "Wiara" była najlepszym obrazem austriackiego reżysera. Filmy te uderzały swoją stylistyką, kadrowaniem i prowadzeniem bohaterów w taki sposób, by nigdy nie mogli sobie powiedzieć, że nie są nieszczęśliwi. Ta zabawa słowna wcale nie jest pozbawiona sensu, bowiem u Seidla relacje bohatera z otaczającym go światem są naprawdę skomplikowane. Mogłoby się więc wydawać, że wrzucając do swojego kotła młodych bohaterów (a to w filmach reżysera się nie zdarzało), będzie mógł przyrządzić niesamowicie pyszną (albo jak kto woli - ohydną) potrawę. Wyszedł z tego jednak zwykły poniedziałkowy obiad, który nie równa się z dwoma poprzednimi daniami zaserwowanymi przez Austriaka.

Melanie jest jedną z uczestniczek obozu dla otyłych nastolatków. Odwozi ją ciotka, Anna Maria (którą mieliśmy przyjemność poznać w Wierze), bo jej matka, Teresa (której obserwowanie w "Miłości" było bardziej wątpliwą przyjemnością), właśnie przesiaduje w Kenii, korzystając tam z usług męskich prostytutek. Melanie poznaje tam inne dziewczyny podobne do niej i dowiaduje się o różnych sprawach związanych z seksem czy mężczyznami. Przeżywa swoje pierwsze upojenie alkoholowe i po raz pierwszy się zakochuje.

Oczywiście żadna z tych rzeczy nie kończy się dobrze. Dziewczyna dowiaduje się od starszych koleżanek, że faceci to świnie, a "pierwszy raz" boli. Do tego pierwsze przeholowanie z alkoholem prawie kończy się gwałtem, a miłość do obozowego lekarza - poważnym zawodem. Każda porażka uderza bohaterkę coraz bardziej, a ta łamie się pod ciężarem okrutnej rzeczywistości, która przybiera swoje najgorsze barwy w trakcie trwania obozu. Nawet dobra zabawa (gra w butelkę, dyskoteka w godzinach nocnych) jest psuta przez opiekunów, przez co cały wyjazd kojarzy się bohaterce tylko i wyłącznie z katorgą.

Seidl stara się pokazać nadzieję, która kiełkuje w głowie bohaterki, oraz jak powoli ona zderza się ze ścianą prawdziwego życia, jednak nie wychodzi mu to tak dobrze jak w poprzednich częściach trylogii. Może dlatego, że reżyser traktuje postać z taryfą ulgową – ratuje ją przed gwałtem, nie krzywdzi jej fizycznie, a jej miłość nigdy nie kwitnie na tyle, by cios śmiertelnie zabolał. W porównaniu do zmagań kobiet z poprzednich części, problemy Melanie wydają się miałkie, przez co po raz pierwszy nie czujemy, żeby główna bohaterka miała zawsze pod górkę. O ile w "Miłości" i Wierze łapałem się za głowę w niektórych momentach, to w Nadziei każdą sytuację można skomentować słowami "da się przeżyć".

I o ile u Seidla jednak poszukiwanie szczęścia (bo przecież i Teresa, i Anna Maria pragną szczęścia, więc do niego dążą) jest kluczowe, to cel Melanie jest bliżej nieokreślony. Poszukuje miłości? Kontaktu z matką? Zrozumienia? Przyjaciół? Wszystkiego naraz? Możliwe. Ale reżyser tego nie uściśla, a z reguły bohaterki Austriaka z uporem maniaka dążą do swojego celu, nawet jeśli widz myśli, że to głupie, naiwne, a nawet niebezpieczne.

Może dzięki temu nadzieja u młodej bohaterki dalej pozostanie silna, a pobyt na obozie dla otyłych nastolatek pozostanie tylko nieprzyjemnym wspomnieniem, który z czasem się zatrze. Może Seidl nie zanęca się aż tak nad Melanie, bo chce pozostawić u widza poczucie beznadziei? W Melanie coś się zmienia, czegoś się uczy, na swój sposób dojrzewa, a z tego mogą powstać jedynie mądre wnioski.

Czy w takim razie seidlowski raj jest faktycznie tak okrutny? Z pewnością. Poszukiwanie miłości to tak naprawdę wynajmowanie męskich prostytutek w poszukiwaniu tanich i płytkich uciech, tylko po to, by kobieta w średnim wieku poczuła się znów atrakcyjna. W Wierze sprawa jest bardziej skomplikowana, bo szczerze wierząca bohaterka musi walczyć o swoje racje i przekonania. Walczyć musi, bo na każdym kroku jest wyszydzana, nawet (szczególnie) przez widzów. A nadzieja? Nadzieja raz za razem dojrzewa na nowo. Tak jest w przypadku Melanie. Seidl nie kończy więc filmu w całkiem pesymistycznym tonie. Dla widza jest to może mniej atrakcyjne, ale jak się to odbije na dalszej karierze reżysera? Czyżby nowa, jaśniejsza droga w filmach Austriaka? Jeśli tak, to może ona wyglądać ciekawie. Jeśli chodzi o sam film, to jego poziom jest odwrotnie proporcjonalny do moich nadziei. Przynajmniej w tym wypadku zderzenie oczekiwań z rzeczywistością było (wręcz seidlowsko) okrutne.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj