W oczekiwaniu na nadchodzący kryzys nie możemy narzekać na nudę w serialu Flash i – co pewnie może zaskoczyć, jakość kolejnych epizodów. Tak dobrze nie było już dawno jak na standardy jakości produkcji The CW. Twórcy serialu i całego Arrowerse mocno wzięli sobie do serca to, z czym się chcą w grudniu zmierzyć, czyli największym kryzysem superbohaterskim w świecie DC. A że muszą to zrobić bez wielu kluczowych postaci dla tego świata komiksowego, to naginają co się da, nie mieszając zbyt mocno przy tym, co ma się faktycznie wydarzyć. Stąd Barry Allen jest martwy, choć póki co nie dosłownie, niemniej świadomość tego jest cały czas skrupulatnie budowana w kolejnych odcinkach. Przy tym wszystkim Barry zaczyna przypominać tego chłopaczka z sąsiedztwa (nawiązanie niezamierzone), którego mimo wszystko polubiliśmy zwłaszcza w początkowych sezonach. Szczery, prostolinijny i dobroduszny, który zrobi wszystko, aby jak najmniej osób cierpiało. Można odnieść wrażenie, że zastosowano tu pewien rodzaj klamry, mocno nawiązując do samych początków naszego superbohatera. No i sam tytuł tego epizodu - „Dead Man Running” z nawiązaniem do słynnego „Dead Man Walking” i ostatniego spaceru (a w tym przypadku biegu) jest naprawdę fajne. Na tym tle autentycznie wypada krótka relacja z dr. Ramseyem Russo, która jest zderzeniem dwóch ludzi, którzy muszą się uporać z wielką stratą. Pierwszy matki, a drugi własnego życia. Niedomówienia są w tej kwestii oczywiste, choć tracąc przez chwilę uwagę i skupienie, można odnieść wrażenie, że rozmawia ze sobą dwóch ludzi, którzy znają się jak łyse konie. To był wyjątkowo całkiem mocny punkt tego odcinka. Ten i relacja z panną Frost, która niczym umierająca na raka osoba próbuje odhaczyć w krótkim czasie jak najwięcej ze swojej listy rzeczy do zrobienia przed kryzysem. W końcu „żyła” przez 30 lat jako „zaledwie” mordercze alter ego Caitlin Snow, więc ma co nadrabiać.
Źródło: The CW
+9 więcej
W tym wszystkim znalazł się czas antenowy na wątek poboczny w postaci matki Ralpha Dibney'a. Nie da się ukryć, że od samego początku czuć fajną chemię pomiędzy Hartley'em Sawyerem a Amy Pietz. Dzięki temu ich relacja wygląda na autentyczną, choć twórcy nie byliby sobą, gdyby jej nie podkoloryzowali, stąd ostatni dialog między nimi wypada zbyt cukierkowo, a przez to bardzo mdło. Niemniej cały wątek wprowadza fajny wątek humorystyczny (zwłaszcza w kasynie), który odciąża choć trochę od dość napiętej atmosfery w całym epizodzie. No i niedługo czekaliśmy na pojawienie się kolejnej wersji Harrisona Wellsa. Tym razem w wydaniu ubogiego krewnego Indiany Jonesa. Jego poprzednie wcielenie – przepraszam, wersja z wieloświatów, czyli Sherlock, nie do końca był przekonujący (choć miał swoje bardzo dobre momenty), tak tego Wellsa można chyba wziąć w ciemno, nawet mimo tego, że jego postać będzie koniec końców poprowadzona podobnie do tych, z poprzednich sezonów, czyli zadufanego w sobie egocentryka po człowieka, który odnajduje swoją drugą rodzinę w Team Flash. Otwartym pytaniem pozostaje natomiast to, jakie znaczenie dla fabuły tego sezonu będzie miał jego wątek. Flash w tym sezonie utrzymuje naprawdę niezły poziom. Czuć napięcie w wyczekiwaniu nadchodzącego kryzysu i budowanie całkiem silnej więzi z głównym bohaterem. Fabuła cały czas wydaje się być dobrze przemyślaną włączając w to nawet wątki poboczne. A to najistotniejsza kwestia, jeśli chcemy bez zgrzytania zębów doczekać Kryzysu na nieskończonych ziemiach. Przynajmniej oglądając ten serial...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj