Seriale Netflixa i Marvela od pewnego momentu zaczęły prezentować bardzo nierówną formę. Poszczególne sezony można było oddzielić długą krechą i traktować jako dwa osobne byty. Przypomnijmy chociażby 1. odsłonę Luke'a Cage'a, w którym pierwsza połowa sezonu była bardzo przyziemna i klimatyczna, by później udać się w komiksową stylistykę i zaprezentować zupełnie inny ton. Także w przypadku 3. sezonu Jessiki Jones, serial zupełnie inaczej ogląda się w drugiej połowie i trzeba przyznać, że jest to część o wiele ciekawsza. Wreszcie bowiem do głosu dochodzi antagonista serialu Salinger, którego motywacje mimo kilku nieścisłości traktować należy jako dużą zaletę serialu. Służy niekiedy jako wytrych do fabularnych rozstrzygnięć i stawiania bohaterki w trudnych sytuacjach, ale możemy przymknąć na to oko. Nie tylko ze względu na charyzmę aktora i sposób działania odgrywanej przez niego postaci, ale też dzięki jego interakcjom z protagonistkami.  W drugiej połowie zdecydowanie jest też ciekawiej, jeśli chodzi o moralne rozterki bohaterek. Na bazie kontrastu możemy obserwować rozwój Jessiki oraz Trish, które podążyły zupełnie inną ścieżką. Ich walka ze złem różni się i ukazywanie tej różnej perspektywy udało się twórcom bardzo dobrze. Tym bardziej, że udaje się tak prowadzić historię, aby nagła przemiana Trish nabrała jeszcze więcej głębi i była zrozumiała dla widza. Tym większa szkoda, że początek sezonu prowadzony jest tak powolnie i rozciągany do granic możliwości. Z każdym odcinkiem intryga nabiera tempa i niekiedy dochodzi nawet do wyścigu z czasem. Twórcy kilka razy też potrafili zaskoczyć i widać, że całość została bardzo skrzętnie zaplanowana.  Także i tym razem postanowiono zabawić się narracją i stworzyć odcinek z perspektywy Trish. Udało się to znakomicie, ponieważ nie przeciągano w ten sposób serialu, a poszerzano perspektywę i dopowiadano interesujące aspekty do poszczególnych wątków. Świetnie sprawdziły się też retrospekcje z młodą Trish, gdzie możemy obserwować jej bardzo złożoną relację z matką. Dzięki temu śmierć Dorothy Walker nie była tylko próbą nadania bohaterce motywacji, ale zwyczajnie powoduje u niej realny konflikt i jeszcze bardziej widzowie mogą uwierzyć w jej starcia z Jessicą.   Te są zdecydowanie ozdobą tego sezonu. Niekiedy trudno ogląda się Rachael Taylor w swoim obłąkaniu, aktorka niekoniecznie poradziła sobie z tym zadaniem. Jednak kiedy pojawia się Jessica, sceny te są dynamiczne i zwyczajnie dobrze prezentują się na ekranie. Myślę jednak, że świetnie obrazuje to cały 3. sezon. Twórcy wymyślili sprawną intrygę i dobrze prowadzili śledztwo głównej bohaterki, ale zbyt wiele razy szli na łatwiznę. Postać psychopaty Salingera i jego zabawa w kotka i myszkę potrafiła być bardzo ciekawa, ale też kilka razy mogła zmęczyć i być zbyt przewidywalna. Te gorsze chwile przeplatane są jednak sporymi zaskoczeniami, a takimi są śmierć Dorothy, czy obłąkanie Trish i sposób, w jaki rozprawiła się z nią Jessica. Ostatecznie jednak trudno jest przymknąć oko na pewne wybory scenarzystów jak choćby wymykanie się Salingera wymiarowi sprawiedliwości.  Na koniec warto jeszcze zwrócić uwagę, że świetnie wypadł w ostatnim sezonie drugi plan. Wątek Jeri Hogarth na początku wydawał się być zbędny i niepotrzebnie rozciągnięty, ale ostatecznie związał się on z główną osią fabularną i znalazł bardzo dobre zakończenie. Postać Malcolma też początkowo nie do końca mogła znaleźć swoje miejsce w tej historii, ale tak jak wspominałem we wcześniejszej recenzji, zrobił on duży postęp podobnie jak odgrywający go Eka Darville i udanie zakończono ten wątek. Nie można też nie wspomnieć o Eriku, który pojawił się w życiu Jessiki przypadkowo i odegrał ważną rolę. Świetnie napisana postać i jeszcze lepiej odegrana przez Benjamina Walkera (wykapany Nathan Drake z serii gier Uncharted). Jego moce początkowo mogły wydać się tanie, ale z czasem scenarzyści wykorzystali ten koncept. Ostatecznie sezon ten śmiało można postawić w hierarchii wyżej od drugiego i mimo powolnego i nieco męczącego początku później mamy do czynienia z naprawdę sprawnie napisaną intrygą i kulminacją relacji pomiędzy dwiema bohaterkami. Zaskakująco jedna z nich stała się antagonistką, ale twórcy unieśli ciężar odpowiedzenia na postawioną od pierwszego odcinka tezę - co oznacza być superbohaterem? Choć zbyt często fabularne wybory stanowiły pewnego rodzaju drogę na skróty, to jednak prowadziły do naprawdę ciekawych wyborów i interesujących zwrotów akcji. Czy było to godne pożegnanie seriali Marvela od Netflixa? Ze względu na kiepski początek raczej trudno będzie całość ocenić tak pozytywnie jak chociażby 3. sezon Daredevila, ale druga połowa i samo zakończenie dostarczyło jeszcze trochę emocji fanom. Pięknej konkluzji nie ma, ale udało się pożegnać w przyjaznej atmosferze. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj