"Jeździec bez głowy" („Sleepy Hollow”) w najnowszej odsłonie nawiązuje do słynnej historii procesów czarownic, które miały miejsce w Salem pod koniec XVII wieku. Potworem odcinka jest czarownik, Solomon Kent (Johnathon Schaech), który został uwolniony z czyśćca po śmierci Molocha. Temat, z którym próbowali zmierzyć się scenarzyści, jest niezmiernie ciekawy i stwarza wiele interesujących możliwości do poprowadzenia wątku (przykładowo, można było odnieść się do społecznego aspektu sprawy). Niestety, postanowiono pójść najbardziej wyeksploatowaną ścieżką i postawić na zawód miłosny, przez który dobro zostało zastąpione złem. Ostatecznie wyszła wtórna historia niezapewniająca wiele rozrywki. Kreacja Kenta pozostawia wiele do życzenia, jest płytki i nie sprawia wrażenia kogoś, z kim należałoby się liczyć. Wydaje się, że został wprowadzony do odcinka jedynie po to, aby uświadomić Katrinę, że tkwi w niej cząstka zła. W końcu zdecydowano się coś zrobić z żoną Crane’a, która dotychczas snuła się po ekranie bez większego sensu i celu. Nie jestem jednak pewna, czy sugerowanie, że Katrina może przejść na stronę zła, jest najlepszym pomysłem, ponieważ został on wzięty dosłownie z niczego, a czarownica zaczyna o tym myśleć dopiero po odpowiedniej sugestii Kenta. W końcu Katrina zawsze była przedstawiana jako osoba, która czasem podejmuje złe decyzje, jednak intencje zawsze ma dobre. A może przesadzam i żądam od „Jeźdźca bez głowy” na tym etapie zbyt wiele? Dobrze, że coś w ogóle dzieje się z najgorzej napisaną postacią w całym serialu. Widać, że scenarzyści chcą wybrnąć z impasu, w który wpakowali Katrinę. Kto wie, może wyrośnie na charyzmatycznego złoczyńcę? „Spellcaster” to jeden z niewielu odcinków, w których Katrina choć trochę potwierdza to, o czym na ekranie mówi się bezustannie: że jest czarownicą zdolną do rzucania potężnych czarów. [video-browser playlist="659760" suggest=""] Po kilkuodcinkowej przerwie znów mamy okazję oglądać w „Jeźdźcu bez głowy” Johna Noble’a w roli Henry’ego, który zaszył się gdzieś w motelu i żyje nienawiścią do Molocha, swojego „ojca”, który go zdradził. W scenie morderstwa znów została pokazana okrutność Parrisha: początkowo może się wydawać, że zabija mężczyzn z poczucia jakiejś źle rozumianej chęci pomocy właścicielce motelu, jednak okazuje się, że on po prostu lubi zabijać ludzi, zaś każdy pretekst jest dobry, aby skręcić komuś kark. Taki właśnie powinien być naczelny złoczyńca „Jeźdźca bez głowy”: okrutny, bezlitosny i pozbawiony wątpliwości, jakie Henry zdawał się miewać w przeszłości. Czytaj również: „Constantine” przeniesie się do SyFy jako „Hellblazer”? Zgodnie z przewidywaniami okazuje się, że Frank Irving nie jest wcale taki niewinny, jakim stara się być. Myślę, że wątek Irvinga zmierza w dobrym kierunku, ponieważ zachowanie statusu quo po wskrzeszeniu mężczyzny byłoby rozwiązaniem pozbawionym większego sensu. Do końca sezonu zostały jedynie 3 odcinki i cieszę się, że zaczyna się zawiązywać jakakolwiek główna fabuła, która może zapewnić choć trochę rozrywki. A tej w tym tygodniu brakowało, ponieważ sam Ichabod szukający domu i narzekający na współczesny marketing, jakkolwiek uroczy, nie jest w stanie sprawić, by „Jeźdźca bez głowy” oglądało się z przyjemnością przez pełne czterdzieści minut.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj