"Jeździec bez głowy" zaskakuje przyzwoitym przedostatnim odcinkiem, który zapewnia sporo rozrywki.
"
Jeździec bez głowy" („Sleepy Hollow”) w ostatnich odcinkach tak obniżył poziom, że z obawą włączałam
„Awakening”. Na szczęście pozytywnie się zaskoczyłam, bo choć epizod nie ustrzegł się błędów, to można go oglądać z przyjemnością. W końcu
„Jeździec bez głowy” nie nudził. Henry wychodzi z ukrycia w celu stworzenia sabatu czarownic, któremu on i jego matka mogliby przewodzić. Nie jest to zły pomysł na fabułę i muszę przyznać, że twórcom nieźle to wyszło: tak od strony wizualnej, jak i fabularnej. Nie jestem jedynie przekonana do tego, że Henry, choć w istocie czarownik półkrwi, nie był w stanie samodzielnie poradzić sobie z zaklęciem, rozumiem jednak, że scenarzyści potrzebowali czegoś, co mogłoby zjednoczyć jego i Katrinę. A może Henry kłamał i z premedytacją wciągnął w sprawę matkę? Tego już się chyba nie dowiemy. Śmierć Henry’ego wydaje się być najlepszym rozwiązaniem z możliwych: w pierwszym sezonie była to postać, którą chciało się oglądać na ekranie, jednak w tej serii również on nie został oszczędzony przez twórców i stał się bardzo męczący.
Recenzja
„Jeźdźca bez głowy” nie byłaby kompletna, gdybym nie ponarzekała na postać Katriny. Jak pisałam w poprzednim tygodniu, jej transformacja w złoczyńcę jest bardzo niewiarygodna i wzięta z powietrza. Jak mamy uwierzyć, że (dosłownie) z tygodnia na tydzień, bez żadnych wcześniejszych przesłanek, stała się osobą, która nie liczy się z życiem niewinnych osób? Wątek czarownicy to modelowy przykład tego, jak zepsuć postać. Widać, że twórcy chcieli naprawić swój błąd, jednak nie do końca im to się udało, ponieważ przemiana żony Crane’a razi sztucznością. Trzeba jednak przyznać, że przejście na drugą stronę wyszło Katrinie na dobre. To już nie ta sama anemiczna i bezbarwna istota, którą Katia Winter musiała do tej pory odgrywać. W finałowym odcinku może jeszcze nas zaskoczyć.
[video-browser playlist="663421" suggest=""]
Najlepszym fragmentem
„Awakening” bezapelacyjnie jest według mnie końcówka. Pomysł podróży w czasie jest bardzo ryzykowny (i już dostrzegam parę potencjalnych niedorzeczności), jednak
„Jeździec bez głowy” został już tak sponiewierany przez scenarzystów, że to może paradoksalnie wyjść serialowi na dobre. Słusznie postawiono wszystko na jedną kartę. Cieszy nawiązanie do premierowego odcinka. Twórcy zamienili Abbie i Ichaboda rolami, pokazali, że tak właściwie niczym się od siebie nie różnią. Crane był zdziwiony asfaltem, Abbie jego brakiem; on został niemalże potrącony przez ciężarówkę, ona przez powóz konny. Nie zapomniano również o „Sympathy for the Devil” Rolling Stonesów, tym razem wykonanym w klimatycznej, interesującej aranżacji. Nie ukrywam, ta sekwencja dała mi wiele radości.
Czytaj również: „Gotham” najlepszym dramatem w poniedziałek – wyniki oglądalności
Po koszmarnym „What Lies Beneath” twórcy
„Jeźdźca bez głowy” rehabilitują się zaskakująco przyzwoitym
„Awakening”. Gdyby nie bardzo niepewna przyszłość serialu, mogłabym napisać, że to dobry prognostyk na kolejny sezon. Pozostaje nam jedynie liczyć na to, że przyszłotygodniowy finał będzie jeszcze lepszy. Tylko Irvinga szkoda, któremu znów oberwało się od scenarzystów niemających pojęcia, co właściwie powinni z nim zrobić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h