Scenarzysta Nathan Fairbairn osadził akcję Lake of Fire na początku XIII wieku w Langwedocji, gdzie toczy się krucjata przeciwko katarom. Jednak myliłby się ten, kto myślałby, że właśnie na tym skoncentruje się akcja komiksu. Owszem, krzyżowcy, albigensi czy kwestie religijne pojawiają się jako tło opowieści, ale sednem jest coś zupełnie innego – walka z morderczymi przybyszami z kosmosu.
To właśnie na langwedockiej wsi rozbija się olbrzymi statek kosmiczny, a wychodzące z niego istoty zaczynają terroryzować, porywać oraz zabijać okolicznych mieszkańców. Dość przypadkowo do tej miejscowości zostaje wysłana również zbieranina krzyżowców (dwóch młodych marzycieli, opój, nadgorliwy inkwizytor itp.), a gdy jeszcze na scenie pojawia się młoda i ładna katarka, tworzy się niezłe zamieszanie… Jednak scenarzysta nie wycisnął z niego tyle, ile powinien.
Niestety, fabuła albumu jest liniowa i łatwa do przewidzenia. Widzieliście lub czytaliście już pewnie dziesiątki utworów, które przedstawiają dość linearnie poprowadzone starcie z jakimś potworem (lub potworami), poczynając od Predator. Jednak w przypadku Jeziora ognia brakuje w tym wszystkim tempa i wyrazistości czy dramatyzmu – a przynajmniej takie wrażenie odnosi się po lekturze. Nie można odmówić twórcom prób w tym kierunku - niestety, średnio udanych.
Sytuację mogłyby uratować postacie, ale również tutaj nie otrzymujemy niczego oryginalnego. Chciałoby się powiedzieć, że to dość archetypiczne postacie, ale niestety są to bardziej kalki i jednowymiarowi bohaterowie. I tak katarka oczywiście jest szlachetna, inkwizytor opętany rządzą palenia na stosie, złamany rycerz odnajduje cel, a tchórz bohaterstwo. Czasami nawet takie stereotypy się sprawdzają, ale nie w tym wypadku. Może dlatego, że sama fabuła nie jest zbyt zajmująca, przez co czytelnik baczniej przygląda się postaciom?
Także rysunki nie spełniają oczekiwań. Matt Smith specjalizuje się raczej w europejskim, frankofońskim stylu, tworząc dość proste kadry i plansze bez udziwnień. To wszystko jest poprawne i przejrzyste, ale bez charakteru – ot, kolejne niewyróżniające się rysunki, podobne do dziesiątek innych.
Jezioro ognia zapewne w zamiarach autorów miało być dość lekką, choć niepozbawioną dramatyzmu przygodówką w fantastyczno-historycznych realiach. W zasadzie tym wszystkim jest, ale akurat z tej mieszanki wyszedł komiks mocno nijaki.