Grant Morrison to kolejny - obok Alana Moore'a, Neila Gaimana i innych znakomitych autorów - Brytyjczyk, który wyróżniał się spośród komiksowych scenarzystów w rewolucyjnych dla branży latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. W ich końcówce spod jego pióra wychodziły dwie uznawane za przełomowe serie, Doom Patrol i Animal Man, kładące podwaliny pod imprint DC Vertigo, pod którego szyldem ukazywała się jedna z najsłynniejszych serii autorstwa Morrisona - The Invisibles. Dał się poznać w tych dziełach jako twórca niepokorny, z rozbuchaną, surrealistyczną wyobraźnią, idący pod prąd superbohaterskich konwencji. Znamienne jest to, że wielu takich utalentowanych, docenionych twórców, jak choćby Brian Michael Bendis czy Warren Ellis, ostatecznie "kończyło", tworząc historie o klasycznych superbohaterach. Uniwersa DC i Marvela zawsze potrzebowały świeżej pisarskiej krwi i często współpraca z kolejnymi scenarzystami układała się dwojako. Z jednej strony włodarze wydawnictw chcieliby w każdej nowej historii rysu niepowtarzalności, który zachwycałby czytelników i windował sprzedaż, z drugiej zaś twórcom nie wolno było przekraczać pewnych granic superbohaterskiej konwencji. JLA jest właśnie wypadkową tych dwóch opcji. Po części Morrison stoi tu na straży komiksowej tradycji, po części dostajemy w tym albumie smakowite porcje uwalnianej, nieszablonowej wyobraźni scenarzysty. W momencie, kiedy Brytyjczyk przejmował serię, opowieści o Lidze Sprawiedliwości (czy raczej jej przeróżne spin-offy) miały słabą sprzedaż i mniej rozpoznawanych herosów w jej szeregach. Scenarzysta wyszedł od najprostszego z możliwych pomysłów - przywrócił Lidze należny blask, obsadzając ją oryginalnym, znanym z końcówki lat pięćdziesiątych składem: Superman, Batman, Wonder Woman, Flash, Green Lantern, Aquaman i Marsjański Łowca Ludzi. Ale przecież obecność samych znanych postaci nie wystarczy do rozkręcenia fabuły i nowy prowadzący uznał, że przede wszystkim trzeba postawić bohaterów przed niewyobrażalnymi wręcz wyzwaniami. Jak bardzo Morrison potrafi pokomplikować komiksową opowieść, mieliśmy przykład w wydawanej w ramach Nowego DC serii o Supermanie - miejscami naprawdę miało się wrażenie, że umysł scenarzysty chadza jedynie jemu znanymi ścieżkami. W JLA czuć, że to "szaleństwo" Morrisona jest jednak kontrolowane, co tylko wychodzi zawartym w tomie historiom na dobre. Jest w nich nerw, jest chęć wykorzystania potencjału każdej z postaci, ale przede wszystkim zadziwia umiejętność Morrisona do nadawania nowego wyrazu dobrze przecież znanym fanom komiksu, wydawałoby się wyeksploatowanym zagrożeniom i wyzwaniom, przed którymi stawia herosów. Trudno w temacie superbohaterskim wymyślić coś nowego, trzeba umieć kreatywnie przekształcać znane wzorce i akurat do tego Morrison zawsze miał smykałkę. W jego wersji przygód Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości wychodzi mu to nad wyraz dobrze, a przy tym czytając komiks, czujemy bijącą z każdej kolejnej planszy autentyczną radość tworzenia.
Źródło: Egmont
Z czym mają do czynienia bohaterowie? W pierwszej, najdłuższej opowieści początkowo wydaje się, że zagrożenia w ogóle nie ma. Na Ziemi pojawia się enigmatyczny Hiperklan, złożony z kilku postaci o mocy równej bądź nawet większej od samego Supermana. Przybysze mają szczytny cel - rozwiązać pokojowo największe ziemskie problemy, ale ich intencje i sam wygląd jakoś specjalnie nie budzą zaufania (nota bene przypomina się od razu niedawny miniserial o pokrewnej tematyce, Childhood's End na podstawie powieści Arthura C. Clarke'a). Po zakończeniu przygody z Hiperklanem mamy jednozeszytową perełkę z ładnie rozłożonymi humorystycznymi i dramatycznymi akcentami, w której Morrison snuje opowieść o nowej kandydatce do Ligi, Tomorrow Woman. Później scenarzysta serwuje napakowaną akcją opowieść o starciu superbohaterów z aniołami, w której dane jest nam podziwiać rysunkowe, diabelnie dynamiczne szaleństwa w wykonaniu Howarda Pottera. Następnie wpadamy w najbardziej charakterystyczne dla Morrisona, surrealistyczno-technologiczne klimaty w opowieści o starciu bohaterów ze złoczyńcą o pseudonimie Klucz. Całości obrazu dopełnia historia napisana wspólnie z inną gwiazdą komiksu, Markiem Millarem, prezentująca intrygujące, "sekretne" wydarzenia tuż sprzed pierwszego zeszytu odnowionej serii. Naprawdę jest tu co czytać, Morrison z każdą historią coraz mocniej się rozkręca i w efekcie, odkładając ów tom, mamy ochotę na więcej. Zapewne dzieje się tak za sprawą uchwycenia przez scenarzystę w tych historiach esencji lat dziewięćdziesiątych. To opowieści, które wciąż charakteryzują się poszanowaniem dla komiksowej tradycji, ale jednocześnie niektóre niekonwencjonalne pomysły i wątki z JLA są wypadkową wytyczonej dekadę wcześniej drogi, którą w swych przełomowych dla superbohaterskiego komiksu dziełach podążali Alan Moore i Frank Miller. Przygody Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości nie prezentują rzecz jasna aż tak wygórowanego poziomu i czytane dzisiaj, nie robią już może takiego wrażenia na czytelnikach jak w dniach swojej premiery, ale jednak historie Morrisona wciąż dostarczają solidnej, momentami nawet błyskotliwej dawki rozrywki. Najważniejsze, że nie czuć tu nieznośnego czasami w superbohaterskich historiach patosu - zamiast niego jest sporo humoru (młody, nowy i nieokrzesany Green Lantern), a i sam Superman wcale nie drażni swoją wyjątkowością tak, jak ma to niekiedy w zwyczaju. Człowiek ze Stali momentami bywa wręcz nieporadny i przytłoczony wydarzeniami, przez co dość często odpowiedzialność w ostatecznym starciu spada na lekceważonego przez przeciwników Batmana (to przecież tylko zwykły człowiek - bez żadnych mocy). Te wszystkie zabiegi uwiarygodniają przedstawiane przez Morrisona postacie i również to dzięki nim JLA jest udanym komiksowym produktem, który powinien w pełni zadowolić polskich fanów superbohaterskich przygód.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj