"Jo” to serial stworzony przez francuską stację TF1. Produkcja w całości jest jednak nakręcona w języku angielskim, ponieważ projekt od początku planowano na rynek międzynarodowy. Stąd premiera „Jo” w Polsce miała miejsce w ten sam dzień co we Francji. Nazwisko głównego aktora – do którego sam osobiście mam ogromny szacunek – na pewno przyciągnie widzów na kilka pierwszych odcinków. Pytanie tylko, czy produkcja ta daje od siebie na tyle dużo (poza pięknym Paryżem), by zainteresować się nią na dłuższy czas?
„Jo” to chyba jeden z najbardziej rasowych dramatów proceduralnych, jakie widziałem w ostatnich latach. Jego konstrukcja jest tak prosta i niestety płytka fabularnie, że z dużym zdziwieniem znosiłem seans pilotowego odcinka. Problem w tym, że trudno ten epizod nazywać faktycznym „pilotem”. Pierwszy odcinek pt. „Notre Dame” równie dobrze mógłby funkcjonować jako piąty odcinek drugiego sezonu czy też jedenasty szóstego sezonu. Widz rzucony zostaje bowiem w wir śledztw rozwiązywanych przez bohaterów, o których nie ma żadnego pojęcia.
Jo St-Claira poznajemy w momencie, gdy zostaje wybudzony ze snu telefonem, a chwilę później znajduje się na miejscu zbrodni popełnionej na wybitnym pianiście. Jego ciało znaleziono pod katedrą Notre Dame, a St-Clair razem ze swoimi współpracownikami rozpoczyna śledztwo mające na celu wyjaśnienie morderstwa. Bardzo szybko bohaterowie zaczynają przesłuchiwać świadków i krok po kroku wyjaśniają całą sprawę. Dzieje się to zupełnie bez emocji, napięcia czy charakterystycznego klimatu. Zbrodnia nie niesie za sobą pewnego rodzaju mistycyzmu, a tak naprawdę oparta jest na ludzkiej słabości i bólu.
[image-browser playlist="595348" suggest=""]
©2013 FOX HD
Scenarzyści w minimalnym stopniu starali się rozwinąć postać głównego bohatera. St-Clair ma problemy ze swoją córką, z którą od kilkunastu lat nie rozmawiał. Reno gra bohatera zmęczonego życiem, z mnóstwem nałogów i uzależnieniem od tabletek. Nawet jeśli kilka razy udaje mu się błysnąć ciekawym zdaniem, całość i tak wydaje się wymuszona i pozbawiona większego sensu. „Jo” utrzymany jest bowiem w ciężkim, smutnym klimacie. Niby kolejne sceny starają się przyspieszać śledztwo i rozwijać kolejne wątki, ale samej akcji i dynamiki nie ma praktycznie w ogóle.
W dobie współczesnych dramatów proceduralnych „Jo” to produkcja spóźniona o przynajmniej 5-7 lat. Nie pasuje do obecnego kanonu procedurali, które stawiają na wyrazisty główny wątek i kreują interesujących bohaterów (amerykańskich przykładów można tutaj wstawić masę). „Jo” ma jednak to, czego nie mają te wszystkie inne produkcje. Główną rolę gra w nim Jean Reno, a rzadko zdarza się, by serial oparty był na aktorze z garbatym nosem.
Ocena: 5/10