Jupiter: Intronizacja” ("Jupiter Ascending") jest fanaberyjną bajką dziejącą się w kosmosie, aczkolwiek wykonaną w niesamowicie szczegółowy sposób – począwszy od efektów specjalnych i scenografii, a strojach i charakteryzacji aktorów skończywszy. Składa się to na niesamowicie wiarygodny i barwny świat złożony z kolaży pozaziemskich ras, planet oraz widowiskowych technologii, dzięki czemu ma się wrażenie, iż Wachowscy wpuszczają widza w naprawdę przemyślaną rzeczywistość. Jednakże w tym świecie roi się od bardzo wielu naiwności, niedorzeczności oraz dziur logicznych, do których zaliczyć można - między innymi - nieco zbyt wymyślną fabułkę: główną bohaterką jest Jupiter Jones (Mila Kunis), będąca inkarnacją królowej starożytnego rodu władającego galaktyką. Kiedy ją poznajemy, zajmuje się niczym innym, tylko… czyszczeniem toalet, podszywaniem się pod swoją koleżankę oraz kłótniami z rodziną o pieniądze, których nie będzie w stanie oddać. Krótko mówiąc: jest zupełnie nieświadoma tego, co ją czeka. A czeka ją dekapitacja (albo dobrowolne zrzeczenie się praw do władania Ziemią), bowiem jej syn - lord Balem (Eddie Redmayne) - ma chrapkę na tę niebieską planetę. Z pomocą pojawia się zwiadowca imieniem Caine (Chaning Tatum), będący genetycznie zmodyfikowanym albinosem mającym więcej wspólnego z psowatymi, niż to przystoi. W odpowiednim momencie ratuje ją z opresji i na swoich kosmicznych rolkach razem wpadają w wir kolejnych równie kuriozalnych, co i widowiskowych wydarzeń. Kiedy przebrnie się przez niesamowite nagromadzenie klisz, nawiązań do klasyków kina science fiction oraz tak popularnych motywów jak wynaturzony szwarccharakter z zapędami imperialistycznymi czy bezradna księżniczka z dziedzictwem, które musi wypełnić, jednocześnie odwołując się do potencjału drzemiącego w każdym z nas, widza czeka jeszcze więcej… Twórcy przygotowali bowiem takie wizualno-intelektualne psikusy jak spiczaste uszy bohatera granego przez Tatuma oraz dialogi, w których pojawiają się stwierdzenia, iż „pszczoły potrafią rozpoznać członków rodziny królewskiej”. Jakkolwiek wydaje się to niemożliwe, to po takich kreatywnych wybrykach wciąż można się świetnie bawić na tym filmie. Dlaczego? Ponieważ obraz Wachowskich to w gruncie rzeczy doskonale zrealizowane od strony technicznej familijne kino SF, które raczej wywołuje sardoniczny śmiech niż melancholijną rozpacz. Jest to także perełka pod względem efektów specjalnych oraz całej strony wizualnej, która dosłownie zapiera dech w piersi i na długo zapada w pamięć. [video-browser playlist="656798" suggest=""] "Jupiter: Intronizacja" od strony aktorskiej spoczywa na barkach trzech aktorów: Redmayne’a, Tatuma oraz Kunis. Najlepiej wypada Eddie Redmayne, który wykreował fantastyczny szwarccharakter, przypominający postać graną przez Benedicta Cumberbatcha w najnowszym "Star Treku" – to osobnik nieco androgeniczny, stonowany i wybrzmiewający w niskich tonach, jednak zdolny do unicestwienia tysięcy istnień tylko z uwagi na własne widzimisię. Postać grana przez Tatuma to nic innego, jak kosmiczny zawadiaka i outsider, jednak okraszony uśmiechem aktora Caine staje się bohaterem o jeszcze większym wymiarze komediowym, o spiczastych uszach i urwanych skrzydłach nie wspominając. Kunis nie stanęła przed trudnym wyzwaniem, bowiem jej rola ogranicza się do rzucania się w kolejne niebezpieczeństwa, na które i tak nie ma większego wpływu, bowiem pełni funkcję przede wszystkim wyraźnie ozdobną. Czytaj również: „Sense8″ – rodzeństwo Wachowskich opowiada o nowym serialu Netflixa Rodzeństwo Wachowskich zdaje się bawić tą nieco na poły bajkową i na poły fantastyczną rzeczywistością, jednocześnie wyczuwając słabsze i lepsze momenty oraz starając się je wykorzystać – z różnym skutkiem, jednak nie odkrywają przed widzem nic nowego. Dlatego „Jupiter: Intronizacja” jest doskonałym przykładem kina dla niewymagających widzów, aczkolwiek wciąż potrafiącego zapewnić świetną frajdę. Na film można się wybrać także do specjalnego kina 4DX, które uraczy widzów takimi efektami jak: roztrzęsione fotele, światła stroboskopowe, rozpylane zapachy czy mgiełki wodne. Najgorzej taka sala sprawdza się podczas scen akcji, kiedy wiele dzieje się zarówno na ekranie, jak i wokół widza – zdecydowanie za wiele, bowiem niemożliwym jest się skupić na tym, co się ogląda. A szkoda byłoby to przegapić, ponieważ jest o czym dyskutować.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj