Filmy z animowanego uniwersum DC nie zawsze trzymały równy poziom, a nawet jeśli, to często był to poziom, do jakiego nie powinny one aspirować. Twórcy nie wnosili żadnych zmian ani nie ewoluowali, na ich oczach wyrosła im więc mocna konkurencja, choćby w postaci serialu Castlevania produkowanego przez Netflix, brutalnej gratki dla oka, wykorzystującej dobrodziejstwa utalentowanych rysowników i artystów grafiki komputerowej. Wiele razy w poprzednich recenzjach wytykałem twórcom studia WB Animation ich braki w warstwie rysunkowej, porównując ją do Castlevanii, w czym nie byłem osamotniony. Wtórowali mi wszelakiej maści rysownicy z branży komiksowej, którzy bez ceregieli w mediach społecznościowych punktowali niską jakość animacji DC i nagłą potrzebę zmian. Czy uległa ona poprawie? Nie. To nadal ta sama prostacka, czasami wręcz toporna kreska, serwująca po raz kolejny martwe twarze, jednak tym razem nie ma ona żadnego znaczenia. Skala filmu jest tak duża, że widz nie ma czasu na degustację warstwy wizualnej i rozważania nad jej jakością. Justice League Dark: Apokolips War to potężny event DC, na miarę znanych z komiksów crossoverów, takich jak Ostatni kryzys czy Liga Sprawiedliwości: Wojna Darkseida, z którego zresztą film zapożycza niektóre wątki fabularne. Wszyscy bohaterowie pojawiający się na przestrzeni ostatnich siedmiu lat, są tu obecni i toczą ramię w ramię bój z siłami demonicznego tyrana Darkseida. Liga Sprawiedliwości, Liga Sprawiedliwości Mrok, Suicide Squad, Nastoletni Tytani, Zielone Latarnie i wszelakiej maści złoczyńcy, wszyscy oni muszą połączyć siły, aby pokonać kosmicznego dyktatora z piekielnej planety Apokolips. A pokonanie go to nie kaszka z mleczkiem. Darkseid po raz pierwszy najechał na naszą niebieską planetę w filmie Liga Sprawiedliwych: Wojna, co doprowadziło do uformowania się tytułowej drużyny superbohaterów. Teraz powraca z niezmienionym planem i jeszcze większą armią. Akcja toczy się dwutorowo, na Apokolips i na Ziemi. Aby zapobiec inwazji i uprzedzić ruch Darkseida, Superman zbiera wszystkich superbohaterów, by przeprowadzić skoordynowany atak na planetę despotycznego Nowego Boga. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem. W zasadzie to wszystko, co mogę zdradzić, ponieważ film tak bardzo upstrzony jest zwrotami akcji, że poruszanie się pomiędzy nimi przypomina chodzenie po polu minowym – jeden nieuważny krok i mamy niechcianą eksplozję spoilera. Jedno, co trzeba wiedzieć, to że Justice League Dark: Apokolips War nie bierze jeńców. To kulminacja w pełnym tego słowa znaczeniu, co należy rozumieć następująco - absolutnie żadna postać nie jest bezpieczna. Tak, trup ściele się gęsto, w dodatku animacja otrzymała kategorię wiekową R, co oznacza krew, brutalność i przekleństwa (wyłapałem jedno, krwi jest za to zdecydowanie więcej). Twórcy korzystają z tych dobrodziejstw w sposób często bezlitosny, a ich pomysłowość jest naprawdę imponująca. Rozwiązania fabularne są brawurowe i szalone, jak na tak duży event przystało. Zaskoczeń jest tu co niemiara, w zasadzie każda ze znanych w kanonie DC postaci występuje tu w nowej lub zmienionej formie, dając wrażenie świeżości, oryginalności i rozmachu. Pierwsze skrzypce gra oczywiście John Constantine, którego pijacka, szorstka, brytyjska maniera zostanie wystawiona na ostateczną próbę. Nie tylko jego zresztą; każdy z bohaterów filmu, czy tego chce, czy nie, przejdzie próbę konfrontacji z niepokonanymi siłami wroga lub własnymi demonami, a każdej z tych konfrontacji towarzyszyć będzie widmo ostateczności. Emocje nie opadają ani na moment, chwilami można się też rozmarzyć, wyobrażając sobie wydarzenia dziejące się na ekranie w formie aktorskiego filmu fabularnego z budżetem 300 milionów dolarów.
Źródło: Warner Bros.
+2 więcej
To nie czas ani miejsce na stare waśnie, herosi i złoczyńcy muszą współpracować, jeśli chcą ocalić Ziemię. Tym razem to nie tylko hasła reklamowe, ani standardowa sytuacja, w której jak co tydzień, kolejny geniusz zła ma plan zniszczenia planety, a nasi dzielni superbohaterowie ratują dzień. Stawki są gigantyczne, a zwycięstwo może okazać się pyrrusowe. To koniec gry dla animowanego uniwersum DC, w dodatku taki, który sprawi, że ciepło będziemy wspominać nawet te słabsze momenty jego siedmioletniej przygody, wszak jak głosi przysłowie, mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie po tym, jak zaczyna. Uniwersum DC, choć nie posiada płci, kończy jak wzorowy mężczyzna, bo doskonale zamyka swe podwoje. Justice League Dark: Apokolips War, to bowiem najlepszy film tej serii filmowej właściwie od czasu jej początku, czyli Liga Sprawiedliwych: Zaburzone kontinuum, którego reperkusje powracają w tym grande finale. Jest to także najdłuższa animacja z serii (na szczęście), trwająca 90 minut, czyli tyle, ile standardowy film fabularny. Dzięki temu nie mamy poczucia urwanych lub przyspieszanych wątków. Każda ważna postać dostaje swój czas ekranowy (może z jednym smutnym dla mnie wyjątkiem) i odgrywa rolę w układance fabularnej. Obojętnie, czy jest się fanem Batmana, Supermana, Wonder Woman, Harley Quinn, Etrigana czy Damiana Wayne’a, zobaczy się swojego ulubieńca nie tylko w akcji, ale i w istotnej scenie heroizmu, poświęcenia, transformacji lub śmierci – żadnego bohatera nie czeka tu bowiem bezczynność. A wracając jeszcze na moment do animacji: choć nie uległa ona poprawie, na pochwałę zasługują sceny akcji, podczas których liczni bohaterowie świata DC pojedynkują się z parademonami i Darkseidem. Są one zaprojektowane z odpowiednio dużą energią i mocą, by dać maksimum rozrywki za pomocą nie tylko walk, ale też ciekawych rozwiązań. Warstwa dźwiękowa w postaci aktorskiego dubbingu to stały poziom, do jakiego DC nas przyzwyczaiło, nikt nie błyszczy bardziej ani nie wybija się poza resztę w sposób wart specjalnego wyróżnienia lub skarcenia. Jeśli miałbym się czepiać, to jedynie doboru aktora, który użycza strun głosowych głównemu złemu całego przedstawienia, Darkseidowi. Tony Todd, znany wszystkim fanom horroru jako Candyman, daje z siebie wszystko, ale nie jest w stanie zbliżyć się do najlepszych odtwórców roli czołowego wroga Justice League; w tych butach znacznie bardziej komfortowo czuli się Michael Ironside, Andre Braugher czy znany z gry InJustice 2, Michael-Leon Wooley. Talenty wokalne tych panów bardziej pasowały do króla Apokolips. Godna pochwały jest za to ścieżka muzyczna autorstwa Frederika Wiedmanna, który wielokrotnie współpracował wcześniej przy animacjach DC, lecz tym razem za pomocą dźwięków stworzył wspaniale posępną i jednocześnie heroiczną atmosferę. Niemal dokładnie tak, jak miało to miejsce w komiksowym świecie DC, tak i ten animowany świat ma kolejne nowe otwarcie, swoje „Odrodzenie”. Jak duże będą nadchodzące zmiany? Czy wydarzenia ostatnich piętnastu filmów zostaną skasowane? Czy historia będzie toczyła się dalej? Tego dowiemy się jeszcze w tym roku za sprawą adaptacji powieści graficznej Superman: Człowiek jutra. Twórcy już zapowiedzieli, a nawet pokazali nową i tak długo wyczekiwaną zmianę szaty graficznej. Czy zadowoli ona fanów kręcących nosem na poprzednią, między innymi mnie? Jak na razie nie zapowiada się na to, ale jeśli poziom akcji, spektakularności i brawury będzie taki jak w Justice League Dark: Apokolips War, być może nawet przymknę na to oko. Tymczasem chwytam za wyimaginowany kieliszek szampana i wznoszę toast za zdrowie i pomyślność kolejnego projektu DC. Oby był przynajmniej tak dobry jak ten.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj