Pierwszy "Star Trek" Abramsa jest świetny. Nigdy nie byłem wielkim fanem serii, ba, chyba nigdy nie widziałem filmu z kapitanem Kirkiem w roli kapitana USS Enterprise – zawsze gdzieś w pamięci pojawia się Jean-Luc Picard. Nie zmienia to jednak faktu, że projekt reżysera "Super 8" kupiłem bez zająknięcia. Nietrudno zagłębić się w świat, który stworzył Abrams – wielki, efektowny, żywy i kolorowy. Tak było w pierwszej części i tak też jest w drugiej.

[image-browser playlist="590916" suggest=""]
©2013 UIP

Fabuła W ciemność. Star Trek jest chyba jeszcze mniej skomplikowana od swojego poprzednika. Po krótkim wprowadzeniu (bardzo ważnym dla całej historii, bo świetnie przedstawia/przypomina nam bohaterów), w którym nasi poszukiwacze przygód uciekają przed prymitywną cywilizacją oraz ratują Spocka z opresji, kapitan USS Enterprise James Kirk traci przez swoją lekkomyślność stanowisko oraz statek. Świat głównego bohatera legnie w gruzach tylko i wyłącznie po to, by mógł zebrać się w garść w obliczu największego zagrożenia. Gwiezdnej Flocie zagraża bowiem jeden człowiek. Niejaki John Harrison najpierw dokonuje zamachu w samym centrum Londynu, by później zaatakować całe dowództwo Gwiezdnej Floty. Gdy ocalali dowiadują się, gdzie ukrył się Harrison, Kirk oraz jego załoga wyruszają w pościg. Od tej pory bohaterowie zaczynają zadawać sobie pytania, komu ufać, kim tak naprawdę jest ta postać i czy w ogóle jest ona wrogiem załogi Enterprise.

Trzeba przyznać, że na nowym Star Treku nudzić się nie można. Dzieje się dużo, bardzo dużo – wybuchy, zamachy, pościgi, zamrażanie wulkanu itd. to bardzo widowiskowe sceny, które mają miejsce już w pierwszej połowie filmu. Później akcja trochę zwalnia, ale tylko po to, by zbudować odpowiednie napięcie przed rozwiązaniem. W filmie wielkich walk w kosmosie nie uświadczymy. Z reguły wszystkie pojedynki mają miejsce albo na powierzchni jakiejś planety (w tym Ziemi), albo na pokładzie statku. Pod tym względem film jest bardziej kameralny i "zamknięty" od swojego poprzednika, który emanował epickością w każdej scenie akcji.

Jednak najważniejszym elementem filmu (tak jak pierwszego "Star Treka") są świetnie rozpisane postaci. Aktorzy kreują swoich bohaterów w fantastyczny sposób i wyraźnie widać relacje oraz chemię między nimi. Dzięki temu rozmowy przestrzegającego prawa Spocka z lekkomyślnym i impulsywnym Kirkiem są jeszcze śmieszniejsze, a romans między Uhurą a Wolkaninem nabiera rumieńców. Do tego dochodzą takie osobistości, jak Scotty – inżynier Enterprise, Szkot z pochodzenia, który potrafi serwować cięte riposty nawet w trakcie zagrożenia, oraz oficer Pavel Chekov, którego każda sentencja wymawiana z kaleczącym uszy rosyjskim akcentem bawi do łez.

Tym razem pierwsze skrzypce gra Benedict Cumberbatch. Niby nie pokazuje nic więcej niż to, co widzieliśmy w zapowiedziach, jednak John Harrison jest postacią niejednoznaczną i, jak na łotra z filmów sensacyjnych, nieźle rozpisaną. Aktor spisuje się znakomicie, szczególnie że wreszcie mamy okazję zobaczyć go w roli szwarccharakteru. Gwiazda Sherlocka jest mroczna, tajemnicza, interesująca i na tyle przekonująca, że widzowi nietrudno uwierzyć w to, iż z łatwością manipuluje resztą załogi USS Enterprise.

Drugim ważnym aspektem W ciemność. Star Trek jest sama realizacja. Muszę przyznać, że to najładniejszy po "Avatarze" film, jaki widziałem w 3D. Już pierwsza sekwencja jest bogata w kolory i cudowne ujęcia (w momencie, gdy Kirk z Bonesem uciekają przez biało-czerwony las), a reszta filmu wcale gorsza nie jest. Abrams po raz kolejny sięga po już dobrze znane z jego produkcji tzw. flary (lens flare), których jestem wielkim miłośnikiem – daje to fantastyczny efekt.

Jednak pod pompatyczną, wybuchową i cudowną powłoką wizualną, poza kolejnymi ciętymi ripostami Kirka i Spocka, kryje się dość prosta, niezbyt wciągająca historia. Jak wspomniałem, drugi "Star Trek" jest bardziej kameralny. Wychodzimy najpierw z zagrożenia dla Gwiezdnej Floty, a później akcja polega na próbie przetrwania przez załogę Enterprise. Podczas gdy tagline'y i trailery zapowiadają bitwę o Ziemię ("Earth Will Fall"), naszej planecie nic (ani nikt) nie zagraża. Walka rozgrywa się o stawkę mniejszą, niż się spodziewałem, więc i emocje nie są zbyt duże. I tak już jest do końca. Finałowy pojedynek może i jest efektowny, ale niespecjalnie emocjonujący.

[image-browser playlist="590917" suggest=""]
©2013 UIP

Drugim moim zarzutem jest brak tytułowej ciemności. Po raz kolejny to efekty końcowe rozminęły się z oczekiwaniami. W ciemność. Star Trek to film lekki, często zabawny i zaledwie chwilami mroczny. A szkoda, bo przez to nadal pretendentem do najlepszego (i najpoważniejszego) filmu tego roku z gatunku SF/fantasy pozostaje Człowiek ze stali Zacka Snydera, którego premiera już za niecały miesiąc. Wiem, że taki styl mają przygody bohaterów USS Enterprise, jednak liczyłem na więcej.

Tak czy inaczej nowy "Star Trek" jest najlepszą (póki co) pozycją, jeśli chodzi o tegoroczne blockbustery, bijąc chociażby Iron Mana 3 pod każdym względem – scenariuszowym, realizacyjnym oraz w konkursie na ciekawy czarny charakter. W ciemność. Star Trek to film piękny, z fantastycznymi efektami specjalnymi i z przyjemnością ogląda się go w 3D. Może nie wciąga tak, jak poprzednik, ale daje mnóstwo frajdy. Zapewnia także świetne spojrzenie na to, jak wyglądać mogą nowe "Gwiezdne Wojny". J. J. Abrams wielkim wizjonerem może i nie jest, za to dzierży tytuł genialnego rzemieślnika i pokazuje to raz za razem. Oglądając przygody załogi Enterprise, spokojny jestem o przyszłość uniwersum George’a Lucasa.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj