Powstał film krwawy, pełen trupów, ucinanych głów, szybkiej akcji i przerysowanych dialogów. Ziszczony koszmar miłośników japońskiego kina? I tak i nie – co by bowiem nie powiedzieć o obrazie, trzeba przyznać, iż w tym szaleństwie jest metoda, a w przesadzie – swoisty urok.
[image-browser playlist="606299" suggest=""]
Z Katem Shoguna w ogóle jest zabawna sytuacja, gdyż może służyć za przykład zarówno dla przeciwników takiej trywializacji kina, jak i dla entuzjastów kinematograficznego recyklingu. Ci pierwsi dostrzegą w filmie potwora, którego istnienie przeczy logice, efekt chorej zabawy dwóch angielskich diabłów bezlitośnie depczących po klasycznych adaptacjach komiksu Kazuo Koike i Goseki Kojimy. W końcu kto to widział, żeby kupować raptem dwa filmy, a potem składać je w łańcuch kolejnych masakr? Z kolei miłośnicy kina klasy B i exploitation będą wniebowzięci, oglądając krwawy balet Samotnego Wilka i chłonąc atmosferę przesady, którą przesiąknięty jest cały film. Dla nich będzie to przykład na to, jak zaskakujące efekty może mieć odrobina szaleństwa – wystarczy tylko mieć pomysł, środki i sporo tupetu.
Nie da się zresztą ukryć, iż sam materiał zachęcał do tego, aby go pochlastać: łby pękające od uderzeń katany niczym arbuzy, odcięte członki latające w powietrzu, fontanny krwi tryskające z ran – wydaje się, iż przesada była już wpisana w oryginalny metraż, zaś Houston i Weisman tylko mocniej ją podkręcili, w efekcie czego miejscami jej stężenie jest wręcz groteskowe. Spora w tym zresztą zasługa dubbingu – nieco kwadratowego i z tłumaczeniem żywcem wyjętym z amerykańskich filmów akcji, które odziera postacie z resztek realizmu. Wystarczy spojrzeć na szoguna – ze swym demonicznym wyglądem i chropowatym głosem przypomina raczej szalonego naukowca ze starych filmów SF. Absurdalne? Zwariowane? Owszem, ale i urokliwe – ową dziecięcą radością, z jaką ogląda się odrąbywane głowy i sikającą z rany krew. Trzeba jednak oddać filmowi sprawiedliwość: Kat Shoguna, choć dziwaczny i krwawy, nie zmienia się w zwykłą pokazówkę „gdzie ciąć, aby zrobić z przeciwnika krwistego tatara”. Owszem, scen przemocy, a wręcz gore, jest tu multum, zaś bohater z wprawą rzeźnika kroi zastępy kolejnych przeciwników, jednak znajdziemy tutaj także szczątkową fabułę, opowiadaną z offu przez Daigoro, syna Samotnego Wilka (co było znakomitym pomysłem – komentarze młodego samuraja przywracają nieco ładu w ten potworny niekiedy chaos i pozwalają się zorientować, o co tak naprawdę w filmie chodzi). Nie można też przejść obojętnie obok urody oryginalnego metrażu: niektóre zdjęcia naprawdę mogą robić wrażenie – choćby finałowa sekwencja z korowodem idącym przez pustynię. Kilkanaście czarnych punktów sunących po rozgrzanym piasku, który już za chwilę zmieni kolor, zabarwiając się od tryskającej juchy, a to wszystko przy akompaniamencie muzyki syntezatorowej, usiłującej podszyć się pod japońską nutę. Poezja.
[image-browser playlist="606300" suggest=""]
Kat Shoguna to rzecz śliczna – groteskowa aż do przesady, absurdalna i szalona, łącząca w sobie zarówno japońską estetykę, piękno i brutalność, jak i zachodnie, nieco stereotypowe spojrzenie na kulturę Kraju Kwitnącej Wiśni. Puryści z pewnością dostaną czkawki, obserwując kolejne pojedynki (między innymi z udziałem białej rzepy!), natomiast osoby mające nieco większy dystans do tematu odnajdą w tym wszystkim urok niezobowiązującej rozrywki i hymn na cześć dobrej zabawy. Guilty pleasure? Może i tak, ale w jakim stylu!
Ocena: 8/10