Twórcom udaje się w świetny sposób wykorzystać prosty koncept na odcinek. Wspólna kolacja dwóch par jest dla nas spojrzeniem na tematykę miłości, która bez względu na wiek, płeć i status społeczny zawsze jest taka sama. Dobrze to pokazano na przykładzie Asha i jego dziewczyny, którzy przez nieumyślnie wstawiennictwo bohaterów zaczynają się kłócić. Bańka pierwszego zauroczenia pryska i wychodzi szydło z worka. Naturalnie Vicious to nie dramat, więc wszystko jest pokazane w niezwykle zabawnej formie - począwszy od potrafiących rozśmieszyć rozmów Stuarta i Freddiego, skończywszy na tym, jak osoba spoza towarzystwa reaguje na ciągłe dogryzanie starej pary.
W tych scenach widzimy, że scenarzyści zaczynają się rozkręcać. Gama gagów powiększa się, a dialogi są coraz bardziej soczyste. Dogryzanie naszej pary przestaje być takie schematyczne i zaczyna również nabierać większego wyrazu. Od siebie wiele dodają Ian McKellen i Derek Jacobi - wydaje się, że z każdym odcinkiem para doświadczonych aktorów zaczyna czuć się swobodniej w gatunku. Odczuwalne jest to w coraz większej lekkości w ich grze, która momentami przeradza się w sporo śmiechu. Nie zdziwiłbym się, gdyby niektóre sceny to była czysta improwizacja z ich strony. Panowie znowu błyszczą, gwarantując nam wiele zabawnych scen.
Pierwszy raz twórcy porzucili wątki przyjaciół Stuarta i Freddiego. Efekt jest odczuwalny, gdyż bardziej skupiają się na centralnych postaciach, a to owocuje większym humorem. Zauważmy, że epizod Violet w tym odcinka jest jego najsłabszym elementem, pozbawionym śmiechu. Powtarzanie tego samego z jej strony robi się już nudne.
Vicious to serial, który potrzebował czasu, by się rozkręcić i do siebie przekonać. McKellen i Jacobi dostali ode mnie duży kredyt zaufania po pierwszym, nie najlepszym odcinku - i było warto. Ogląda się ich z niekłamaną przyjemnością.