Nie jest łatwo recenzować kolejny tom serii, nawet jeśli jest to tak interesująca i wielowątkowa opowieść jak Kaznodzieja. Wystarczyłoby wręcz powiedzieć, że komiks nadal utrzymuje wysoki poziom, potwierdza wszystkie zalety, jaki pokazał we wcześniejszych tomach, a także kontynuuje bezkompromisową opowieść – zarówno na poziomie fabularnym, jak i prezentacji scenerii przerysowanych Stanów Zjednoczonych. Tak, Kaznodzieja. Tom 4 autorstwa Garth Ennis i Steve Dillon nadal stanowi wybitną, mocną, a miejscami wręcz skandalizującą opowieść. Co się na nią składa? Zgodnie ze znanym już wzorcem mamy w tym albumie zarówno zeszyty składające się na główną opowieść, jak i krótkie historie przybliżające poboczne historie czy wcześniejsze losy postaci. Komiks zaczyna się od przedstawienia losów Starra i tego, jak dołączył do Graala. Pozwala to rzucić światło na tę postać i jej motywacje. Wyłania się z tego nieco inny obraz niż z wcześniejszych pojawień się Starra… ale nie ukrywajmy, sympatii nie zyskuje.
Źródło: Egmont
Dalej wracamy do współczesności i obserwujemy jak wrogowie Jesse’ego mobilizują wszystkie siły (tak, wszystkie: łącznie z ciężką artylerią), by skłonić go do współpracy. Cóż, nasz bohater ma na to zupełnie inny pogląd, a że do kompletu pojawia się Święty od Morderców, to już niemal na wstępie mamy solidną jatkę. O dalszej części głównego wątku Kaznodziei nie ma co pisać bez zdradzania treści – choć przy tym należy zaznaczyć, że niewiele posuwają akcję do przodu; raczej zmieniają układ między bohaterami i budują podkład pod kolejne zeszyty. Ciekawsze są kolejne poboczne opowieści. Z jeden strony mamy dość wzruszającą (i jak na tę serię wyjątkowo mało prześmiewczą) opowieść o Gębodupie zanim stał się takim, jako go znamy. Z obecnej perspektywy wydaję się to krzykiem z przeszłości i nieistniejącego już pokolenia, ale łatwo można znaleźć analogię do współczesności.
Całkiem przyjemna i zabawna (no dobrze, to chyba nie jest właściwe określenie) jest ostatnia opowieść, w której poznajemy przygodę z udziałem „opiekunów” Custera z czasów młodości. Ten odhumanizowany duet zestawiony z parą rodem z Jamesa Bonda potrafi nieźle rozbawić. Dobrym pomysłem okazało się zmienienie tutaj rysownika i Dillona zastąpił Carlos Ezquerra. Jedynym minusem tego albumu jest to, że stosunkowo niewiele miejsca poświęcone jest głównej historii; a jeśli nawet się pojawia, to też niespecjalnie pcha akcję do przodu. Niemniej poboczne historie i kolejne barwne, epizodyczne postacie sprawiają, że nadal czyta się Kaznodzieję z poczuciem fascynacji: nigdy nie wiemy, co nas czeka na następnej stronie. Wyobraźnia Ennisa będzie nas potrafiła jeszcze nie raz zaskoczyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj