Johnny w wersji Hullen w poprzednim odcinku był powiewem świeżości, bo wyrwał postać z utartych schematów. W kolejnych odcinkach jednak idzie to w przegiętą stronę. Johnny staje się coraz bardziej niezrównoważony i choć jest to podbudowane fabularnie, szybko zaczyna być męczące i irytujące. Aktor nie szarżuje tak, jak na początku, szybko opierając się na kilku utartych schematach. To sprawia, że jego wewnętrzna walka z pasożytem nie jest pasjonująca, a kolejne decyzje w związku z D'Avinem stają się trochę zbytecznym przekombinowaniem. Coś, co miało być wątkiem wartościowym, stało się krótką fanaberią, którą wyeliminowano po dwóch odcinkach. Przyznam, że sposób wywalenia pasożyta z Johnny'ego na swój sposób jest zaskakujący, więc tu duży plus. W końcu więcej poświecono czasu Dutch w świecie zielonej mazi. Dowiadujemy się więcej o czarnym charakterze serialu, który okazuje się istotą starszą od Hullenów, potężniejszą i oczywiście bardziej niebezpieczną. Sceny starcia z nią są raczej typowe, bo nie widzimy jej prawdziwego oblicza. Wykorzystuje osoby znane Dutch, w tym twarz Aneeli, by nią manipulować i postarać się wyciągnąć informację o tym, jak wydostać się z mazi. Na razie to jedynie mały przedsmak tego, z czym mamy do czynienia. Lepiej w tym działa, że Hannah-John Kamen mogła zagrać trzecią kompletnie inną wersję tej samej bohaterki i po raz kolejny pokazać, jakie pokłady talentu w niej drzemią. To w sumie dzięki niej to wszystko ogląda się z zaciekawieniem, emocjami i jakąś dozą zaniepokojenia. Widzimy w końcu, że Dutch na tym etapie jest na straconej pozycji, więc wszystko było możliwe. Najważniejszym aspektem jest jednak rozbudowa postaci Aneeli, która po raz pierwszy pokazuje swoje serce. Poświęcenie na rzecz Dutch to ważny krok, który buduje emocje. Sytuacja z dzieckiem D'Avina i podstępnej kobiety Hullenów jest zaskakująco zabawnym wątkiem. Duża jego część to humorystyczne sytuacje związane z porodem, które wplatane są w sposób przemyślany i z dobrym wyczuciem czasu. Zwłaszcza że obok tego mamy momenty szczerej dramaturgii, gdzie czuć to zagrożenie, niepewność i trudno przewidzieć dalsze losy. Ważne w tym wątku jest też podkreślenie znaczenia, jakie to dziecko ma dla fabuły i dla czarnego charakteru. Ono w tym momencie staje się kluczem do dalszego rozwoju historii i być może też do pokonania przeciwniczki? Szkoda, że wątek Pipa zszedł na razie na daleki plan i jego tajemniczy pasażer, który go opanował, niczego nie robi. Zaś postać geekowatej dziewczyny, która w poprzednim sezonie była tłem i stereotypem, rozwija się. Wydarzenia tej serii pozwalają tej postaci stanąć na własnych nogach i zbudować jakąś tożsamość na schemacie. I wychodzi to nieźle, zabawnie i z dobrym efektem. Staje się ona pełnoprawną bohaterką, która szybko wzbudza sympatię. Wiemy, że te odcinki to dopiero przedsmak, bo nawet na końcu w rozmowie Dutch ze spółką padają różne słowa o tym, że wojna z czarnym charakterem dopiero się rozpocznie. Taki wstępniak jednak wydaje się udany, ciekawy i w wielu miejscach emocjonujący. Udaje się twórcom Killjoys sprawnie prowadzić opowieść, by spójność, klimat i sympatyczne postacie były jej największą zaletą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj