Mama Tomka, czterdziestoletniego nauczyciela, wygrywa wycieczkę do Egiptu. Wybiera się więc z rodziną w podróż do Afryki, gdzie natychmiast spotykają ich takie niespodzianki, jak: fałszywe all-inclusive, trudności z zakwaterowaniem czy sama obsługa hotelu, w którym bohaterowie się znaleźli. Ale oczywiście Polak poradzi sobie z każdym problemem, a nawet potrafi obrócić najgorszą sytuację na swoją korzyść. Brzmi to świetnie i daje szanse na zbudowanie fajnej, ciepłej, rodzinnej komedii. O ile Polacy w filmie rzeczywiście dają sobie radę z wszelkimi niepowodzeniami, tak polscy twórcy po raz kolejny pokazują, że z komediami radzą sobie kiepsko (żeby nie powiedzieć - fatalnie).

Większą przyjemnością od samego seansu Last minute jest wyliczanie głupot i błędów, których dopuścili się najpierw scenarzyści, później reżyser, a na samym końcu montażysta. Każda osoba odpowiedzialna za film obnaża swoją nieznajomość tematu lub nieudolność w tworzeniu tego typu produkcji. Nie chodzi o to, że konwencja komedii ma swoje sztywne zasady (tym bardziej we współczesnym kinie), ale o to, że polscy twórcy nie potrafią tworzyć takich filmów w ogóle!

Przede wszystkim – scenariusz. Postacie w Last minute są fatalnie skonstruowane. Ledwie znamy ich historię, a o jakimkolwiek zgłębieniu charakterów możemy jedynie pomarzyć. Przez to papierowi bohaterowie ani grzeją, ani ziębią. Po prostu są. Do tego zdarzają się momenty, gdy jest okazja na to, by powiedzieć coś więcej, odsłonić coś o nich przed widzem. Zamiast tego jednak przeskakujemy z jednego wydarzenia do drugiego, by jak najszybciej przejść do finału i broń boże nie zaprzyjaźnić się z bohaterami. Bo po co?

Druga kwestia to problem stricte komediowy. Film jest okrutnie nieśmieszny, momentami wręcz żenujący. Nie jest tak źle jak w "Kac Wawie", "Ciachu" czy innych (nie)sławnych produkcjach - rzeczywiście, nie ma tu rubasznego humoru i prostackich tekstów, jednak momentami można się złapać za głowę.

Innym "ważnym" elementem jest montaż. Film wygląda po prostu źle. Jest fatalnie skonstruowany, fragmenty i pojedyncze ujęcia następujące po sobie często nie mają sensu. W obrębie jednej sceny wyglądają one brzydko, chaotycznie, robione jakby od niechcenia. W perspektywie całego filmu wiele z nich jest niespójnych – jedna scena kończy się w ważnym dla fabuły momencie, by nagle przejść do zupełnie innej sekwencji. Przez to pogłębia się niekonsekwencja w budowie postaci, a i sam obraz zaczyna męczyć ogromnymi lukami w fabule.

Według książeczki dodanej do wydania DVD, film stara się obnażyć stereotypy o Polakach na wakacjach, wyśmiać programy w naszej telewizji oraz pokazać różnice kulturowe. W Egipcie na wakacjach nigdy nie byłem, a jedyne, czego dowiedziałem się z Last minute, to że Egipcjanie na mężczyzn mówią "Kaczyński", a na kobiety "Bożena" – słabo jak na półtoragodzinną lekcję. Tak samo jest z całą resztą – dopisane hasła promocyjne nie mają żadnego odzwierciedlenia w filmie. Jeśli są ukazane jakiekolwiek stereotypy, to ograniczają się one do słynnego połączenia skarpetek i sandałów. Jeśli mamy satyrę na polską telewizję, to twórcy wyraźnie dają nam znać, że to właśnie teraz powinniśmy się zaśmiać, inaczej przegapilibyśmy jakże istotny moment.

Last minute jest filmem dokładnie takim, jak mówi tytuł – zrobionym na szybko, na ostatnią chwilę. Jego scenariusz najwyraźniej był pisany na kolanie, a sam obraz zbudowany jest tak, jakby montażysta miał na to zaledwie parę godzin. Jest źle, tragicznie, nieśmiesznie i okropnie. Mógłbym podać więcej epitetów, ale myślę, że sprawa jest jasna. Last minute to słaba polska komedia… po raz kolejny.

Na opakowaniu nie ujrzymy żadnej informacji o dodatkach zamieszczonych na płycie, jednak gdy już krążek znajdzie się w napędzie, naszym oczom ukaże się… zwiastun filmu! Szacun.

Wydanie DVD
Dodatki: zwiastun
Język: polski - DD 5.1
Obraz: 1:77:1, 16:9
Dystrybutor: TiM Film Studio
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj