Co jednak, kiedy człowieka dopada choroba, wobec której ówczesna medycyna zdaje się być bezsilna? Wtedy na scenie pojawia się Matthew Goode w garniturze idealnie skrojonym na miarę, w rogowych okularach, które zwieńczają jego wysublimowany styl. Za drobną sumę - bagatela 250 milionów dolarów - jest w stanie uczynić niemożliwe raz jeszcze możliwym, czyli podarować kupcowi zupełnie nowe, wolne od skaz ciało. Tak mniej więcej prezentuje się kościec całego filmu, który już przy pierwszym kontakcie wydaje się być nieco wyświechtany. „Self/less” jest filmem z gatunku tych, które w iście fajerwerkowy sposób trwonią czas widza – nie ma w nim ani jednego wątku, który nie byłby przewidywalny, przez co przeciętny widz jest przynajmniej o pół godziny do przodu przed rozwojem fabuły, odbierając sobie tym samym lwią część jakiejkolwiek zabawy. Warto także dodać, iż jest to film z gatunku tych, które nie szanują inteligencji widza, przez co wszystko zaprezentowane jest w iście obrazowy sposób. Bogaty mężczyzna? Mieszka samotnie w apartamentowcu ze złotym ścianami. Tajemnicza firma zajmująca się przeszczepem świadomości do nowego ciała? Jest tak bardzo tajemnicza, że nikt nie zna jej lokalizacji. Czym się charakteryzuje młodość? Upijaniem się, jeżdżeniem modnymi samochodami oraz uprawianiem przygodnego seksu. Można by tak wymieniać bez końca, bowiem właśnie na takich kliszach twórcy komponują cały film. [video-browser playlist="728684" suggest=""] Równie poważnym problemem obrazu jest także aktorstwo, bowiem wszyscy aktorzy grają na automacie, odtwarzając swoje co bardziej charakterystyczne zagrania: Kingsley jest cyniczny, a zarazem niezwykle charyzmatyczny; Reynolds jak zawsze łączy w sobie zalety kina akcji oraz solidnego aktorstwa, czyli aktora, który odnajdzie się (w prawie) każdym środowisku; Matthew Goode po raz kolejny udowadnia, że idealnie nadaje się do grania bohaterów, dla których garnitur skrojony na miarę stanowi drugą skórą; Natalie Martinez pełni rolę przykładnej matki jako wyrazistego tła do poczynań pozostałych bohaterów. Największym jednak zarzutem wobec filmu jest fakt, iż postacie Reynolds i Kingsleya - mimo iż teoretycznie grają oni tę samą osobę - dramatycznie się różnią, co tym samym zabija jakiekolwiek przekonanie wobec ich poczynań. „Self/less” z powodzeniem może służyć jako swoistego rodzaju przypomnienie wszystkich klisz z filmów akcji oraz science fiction, bowiem jako propozycja pójścia do kina lepiej prezentuje się jako punkt do odhaczenia na liście kinofilskiego masochisty.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj