„Mam do wyboru być kucharką lub kurtyzaną, wolę to drugie” – mniej więcej tak powiedziała Jeanne Vaubernier w rozmowie z jednym ze swoich kochanków. To zdanie wiele mówi o tym filmie.  Kochanica króla Jeanne du Barry to opowieść o kobiecie, która mimo że była córką kucharki, dosięgnęła życia na królewskim dworze Ludwika XV, pnąc się po szczeblach „kariery” i trudniąc się świadczeniem usług ciałem. Reżyserką i odtwórczynią postaci Jeanne du Barry jest Maïwenn, zaś w rolę Ludwika XV wciela się Johnny Depp. Niesamowicie piękna sceneria, na którą składają się francuskie krajobrazy z dominacją jednego miejsca – Pałacu Wersalskiego. To tu obserwować możemy spotkania Jeanne z Ludwikiem XV, beztroskę biegania po Sali Lustrzanej, modlitwę Delfina Francji w kaplicy czy umilanie sobie czasu spędzaniem go w ogrodach. Château de Versailles broni się sam. Na wyeksponowanie zalet Pałacu miał również wpływ sposób prowadzenia kamery (np. ujęcie budynku z bliska, tak aby płynnie przejść do ujęcia z odległości, by podkreślić jego majestatyczność ). Odpowiednie skadrowanie umożliwiło cieszenie oka szczegółami lub, szerzej, scenami bez potrzeby słuchania dialogów. Takim momentem było chociażby malowanie portretu młodej Jeanne przy chylącym się ku zachodowi słońcu wśród bezkresnych, zielonych pól czy też w późniejszej części filmu zbliżenia na mieniące się kamienie naszyjników du Barry. Będąc przy temacie naszyjników, warto nadmienić, że dom mody Chanel zaangażował się w film, wypożyczając biżuterię (na Maïwenn wyglądała ona olśniewająco) oraz projektując kilka kostiumów na potrzeby produkcji. Tę jakość można dostrzec i docenić na ekranie.
fot. materiały prasowe
Jeanne przez pierwszą część filmu jest pewna siebie, kusi wdziękami, w jej zachowaniu jest odrobina szaleństwa, czasem stopowana przez jej partnera, zbierającego część dochodów kobiety. Na dworze w postaci zachodzi jakaś zmiana. Kurtyzana staje się bardziej statyczna. Oczywiście łamie zasady (odwraca się tyłem do króla, nosi spodnie jako pierwsza kobieta, w pewien sposób dyktuje modę –niemalże niezależna w swej zależności i podległości), ale to już nie ta sama, żywiołowa, ciekawa Jeanne z początku filmu i zastanawia mnie, czy był to zabieg zamierzony przez Maïwenn, czy może jednak nie. W pewnym momencie ważnym dla renomy Jeanne na dworze było, aby młoda Maria Antonina jakkolwiek się do niej odezwała. Po dniach bycia lekceważoną następuje moment przełamania i Maria Antonina rzuca mimochodem niewiele znaczące zdanie w stronę du Barry. Tu następuje moment niepasujący do całej kreacji głównej bohaterki. Dotąd opanowana i nieszablonowa w granicach rozsądku metresa ulega nienaturalnej egzaltacji, przesadnej euforii, co poniekąd podważa dotychczasowy obraz bohaterki. Biorąc pod uwagę zasady panujące na francuskim dworze, głos austriackiej gościni był w tamtym momencie istotny, jednak dziwi zachowanie Jeanne, która dotąd miała zdanie dworskich panien za nic, ignorując je i żyjąc na przekór społecznym konwenansom. Informacje o smutnym końcu głównej bohaterki przekazuje sam narrator. Szkoda, bo być może obserwacja wykonywania wyroku ożywiłaby coraz bardziej nużącą akcję. Taka scena skłoniłaby do baczniejszego przyjrzenia się etapom życia Jeanne, która bez większych przeszkód, mimo braku szlachetnego urodzenia, dostała się na dwór Ludwika XV czy też, precyzując, na królewskie łoże. Johnny Depp jako Ludwik XV to postać, która się nie wyróżniła. Król w jego wykonaniu był często znudzony, nierzadko odpychający swoją mimiką. Królewski majestat był podtrzymywany jedynie faktem posiadania tytułu i znaczącą ciszą połączoną z groźnym spojrzeniem, gdy coś się Królewskiej Mości nie podobało. Nie będzie to dla Deppa z pewnością najlepsza rola w życiu, natomiast fanów może zainteresować fakt, że aktor, jak przystało na władcę Francji, mówi po francusku. Lepiej niż główni aktorzy wypadł grający najbliższego sługę króla, Benjamin Lavernhe. Świetnie pokazywał niezręczność, gdy scena tego wymagała, ukrywaną wrażliwość czy też powagę w chwili komizmu sytuacji. Zbulwersowana Maria Antonina chcąca wejść do komnaty umierającego króla na wieść o braku pozwolenia krzyczy: – To jest absurd! – To jest Wersal – odpowiada niewzruszony bohater Lavernhe’a. Sceny romansu i namiętności czy raczej przywiązania króla i kurtyzany bywały miłe dla oka, ale wyznanie miłości na łożu śmierci jest mało wiarygodne, skoro król zwykł sypiać z innymi pannami, odnosząc się wówczas mało przyjaźnie do Jeanne, nawet jeśli była jego faworytą. Choć przyznam, wyrzeczenie się skandalu przy ostatnim sakramencie, a potem ponowne przebywanie razem z du Barry jakoś mnie poruszyło. Być może ta miłość rzeczywiście miała miejsce, a ja się czepiam? Kochanicę króla można traktować jako pewnego rodzaju pochwałę modelu życia oświeceniowej faworyty, co może budzić kontrowersje. W dodatku jesteśmy zamknięci w bańce śmietanki towarzyskiej wersalskiego dworu. Ograniczeni do ram pałacu nie mamy pojęcia o nastrojach społecznych, nie wiemy nic o mieszkańcach Francji, a przecież rewolucja za czasów jego następcy nie wzięła się znikąd. Oczywiście nie może to być głównym motywem tego filmu, jednak nawet niewielkie skontrastowanie sytuacji za rządów Ludwika XV z krwawym finałem m.in. du Barry (jedynie pobieżnie wzmiankowanym) wzbogaciłoby wymowę produkcji i stworzyłoby związek przyczynowo-skutkowy między śmiercią jednego króla a późniejszymi informacjami o rozliczaniu się z dworem następnego władcy przez lud, które słyszymy jedynie z ust narratora. Oczekiwałam od tego filmu zbyt wiele. Skusiły mnie niepodważalne walory wizualne, estetyczne Wersalu, klimat XVIII-wiecznego dworu Ludwika XV, a myślami wędrowałam już po Sali Lustrzanej, co mimowolnie wprawiało w nastrój lekkości i dostojności, zapominając, że będzie to po prostu historia o kurtyzanie u boku francuskiego monarchy. Taki też jest ten film. Dziwnie tajemniczy i często znudzony Ludwik XV upodobał sobie Jeanne, widocznie dumną z miana metresy zamożnych panów, która w królewskich ramionach znalazła chwilową przystań. Cała historia okraszona jest w dodatku zdesperowanymi wyznawczyniami dworskich zasad. Zdarzają się momenty, które mogą rozbawić, oburzyć czy nawet wzruszyć, jednak są one efemeryczne i biorąc pod rozwagę całość, nie wzbudzają ochoty ponownego zagłębienia się w tę opowieść. Chyba że dla uczty wizualnej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj