W dexowym świecie - dzień jak co dzień. Swoista matka surogatka właśnie umarła w twoich ramionach, ale przecież nic nie może przeszkodzić w wyjeździe do Argentyny – krainy najwidoczniej mlekiem i miodem płynącej. Dostajemy więc wszystko to, czego prawdziwy fan oczekuje po przedostatnim odcinku jednego ze swoich ulubionych seriali. Przez pierwsze pół godziny trwa prawdziwy festiwal emocjonujących sekwencji, takich jak: pakowanie, rozmowa z pośredniczką nieruchomości i próba sprzedaży łodzi. To wszystko okraszone jest scenami z pogrzebu Vogel, który przeistacza się w wypad na drinka mający na celu pożegnanie odchodzącego z pracy Dextera. Nie mamy wyboru – pozostaje tylko delektować oczy.

Dobra, koniec z tym sarkastycznym podejściem, bo musiałbym tak całą recenzję, a nie ma co się dodatkowo pastwić. Jednak jakiś sentyment do serialu zawsze pozostanie. Akurat w przypadku Dextera zostanie w pamięci jak zaczął, a nie jak kończył.

Od samego początku Dexter powinien walczyć z czasem, uciekać i być zaciekle ściganym przez swoich dawnych przyjaciół. Każdy mógłby się wtedy wykazać (Angel, Quinn), a i napięcia byłoby więcej. Zamiast tego kontynuujemy ten melodramatyczny uberfest, jakim raczą nas scenarzyści. Irytuje wątek Joeya i Debry - pocałunek w poprzednim odcinku, a dawno niewidziany pierścionek zaręczynowy w tym. Ta ckliwość do trzeciej potęgi pozwoliła łatwo przewidzieć, że motyw raczej nie skończy się happy endem.

Hannah McKay miała zbawić Dextera w drugiej połowie sezonu, a tymczasem jej rola została ograniczona do kury domowej. Zawsze, gdy ją widzimy, szykuje jakieś dobre jadło na obiad albo niańczy Harrisona. Swoją drogą luźna uwaga – blondasek grający dzieciaka jest tragiczny, ale on też nie dostaje materiału, którym mógłby się wykazać: - Sam się uczesałem tatusiu! Miejcie litość…

[video-browser playlist="635192" suggest=""]

Trzeba wspomnieć o głównym nemezis tego sezonu i masakrycznie zmarnowanym potencjale Neurochirurga. Uproszczenie fabularne polegające na dobrowolnym przyjściu na posterunek Saxona zaskoczonego, że musi poddać się badaniu DNA, było gwoździem do trumny tego wątku. Choć zapewne nie było to intencją twórców, scena ta okazała się absolutnie idiotyczna - tak jak motyw polegający na próbach wywabienia Olivera przez Dexa, mimo że ten praktycznie sam do niego przyszedł… dwa razy!

Największym wrogiem Dextera jest tak naprawdę on sam. Wygląda na to, że zakończenie serialu, jakie urodziło się dwa lata temu w umysłach scenarzystów, to ewolucja głównego bohatera z psychopaty w zwyczajnego faceta pełnego trosk, miłości i odpowiedzialności. Chyba nigdy nie będę w stanie tego zrozumieć. Padające z ust protagonisty przeklęte słowa "kocham cię" skierowane do Hanny zanegowały w moim odczuciu obraz postaci, jaką wszyscy pokochaliśmy od początku trwania serialu i który był głównym wyznacznikiem jej oryginalności. Wydaje się, że decyzja o oszczędzeniu Saxona całkowicie zabiła złudzenia, że Dexter powróci do bycia tym zimnokrwistym mordercą z pierwszych serii. Finał może to naprawić, ale czy ktoś w to jeszcze wierzy?

Ostatnie sceny tylko potwierdzają, że pomysł na finałowy sezon był marny i miał w głównej mierze polegać na efektownych końcówkach odcinków, które są jednak wyzute z jakiegokolwiek napięcia przez poprzedzające je smętne i miałkie 45 minut. Koniec Dextera już za niecały tydzień, ale nic nie oszczędzi wstydu twórcom serialu i włodarzom Showtime. Osobiście zamiast smutku będę odczuwał ulgę po obejrzeniu finałowego epizodu. 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj