Nie pamiętam kiedy ostatnio bohaterowie Suits tak długo przebywali na sali sądowej, jak ma to miejsce w tym odcinku. Co prawda mamy do czynienia z ważną i kluczową dla fabuły sprawą, więc zrozumiałe jest, że taki zabieg po prostu jest konieczny, ale od wielu odcinków nie było tylu scen w sądzie. Dobrze, że w tych momentach serial nie traci werwy i zachowuje wszelkie swoje zalety z dopracowanymi dialogami na czele. Pomysł z pojechaniem po sumieniu Cameronowi wydaje się z góry skazany na porażkę. Tak naprawdę nawet sam Harvey nie daje rady go przekonać do słuszności zmiany decyzji. Przychodzi to dopiero wraz z decyzją Darby'ego i mocnymi dowodami na to, że nie jest to sztuczka prawników, ale prawdziwa, solidna sprawa. Koniec końców wydaje się, że Cameron zmienił się pod argumentami Harveya. Nie jest do końca złym człowiekiem; gdzieś w głębi pozostało poczucie sprawiedliwości, aczkolwiek trzeba było wiele wysiłku, aby je wydobyć. 

Świetnie wypadają sceny z Jessicą i Harveyem. Widzimy wyraźną zmianę u bohaterki, która zrozumiała, kto jest jej rodziną. Rozmowa ze Specterem na ten temat i wzajemne przeprosiny są czymś oczekiwanym i satysfakcjonującym. Znakomicie i niespodziewanie wypada pomysł Jessiki z upieczeniem dwóch pieczeni na jednym ogniu. Fantastycznie wyrolowano Darby'ego i zrobiono to w sposób zaskakujący. Cała sprawa ze Stephenem wpływa też na relację Harveya z Donną oraz Mikiem. Ostatnie wydarzenia coś zmieniły w Specterze. Staje się on bardziej wyluzowany, ludzki i przyjazny dla osób, z którymi pracuje. Czyżby słowa o rodzinie także przekonały Spectera, że trzeba być milszym dla najbliższych? Dlatego też Mike'a odsyła do Rachel, chcąc pozostać z własnymi myślami i cieszyć się z sukcesu osiągniętego na kilku frontach. To znacząco rozwija relacje z Donną, dla której Harvey staje się w pewnym sensie rycerzem w lśniącej zbroi. Fakt, że Stephen zranił Donnę wpłynął na wybicie mu głupich pomysłów z głowy oraz na większą motywację do działania. Kobieta pewnie jeszcze będzie musiała zmagać się z własnym sumieniem. W końcu wielka Donna nie odkryła tego, że sypiała z diabłem.

[video-browser playlist="635392" suggest=""]

Zupełnie z boku stoi wątek Louisa i Rachel. Ich relacja bardzo się ociepliła w ostatnim czasie przez sprawę kota. Dawno nie widzieliśmy, by dla Louisa ktoś był tak dobry i miły (o wzajemności nie wspominając). Wątek z Haroldem rozwija osobowość Louisa, pokazując go w innym świetle i wyjaśniając, dlaczego często jest taki, jaki jest. Rachel staje się jego głosem sumienia i przyjaciółką, na którą może liczyć. Dobrze, że Louis zdaje sobie sprawę z własnego błędu i go naprawia. W końcu da się odczuć jakąś konsekwencje w związku z tą postacią. Gdzieś jeszcze pozostaje skaza irracjonalnego wątku z początku sezonu z beznadziejnym porzuceniem Louisa przez Mike'a, ale powoli odchodzi ona w niepamięć.

W końcu dostajemy sceny, na które osobiście czekałem od początku serii. Chodzi mianowicie o wspólne rozmowy aktorów z Gry o tron - Michelle Fairley i Conletha Hilla. Zdecydowanie nie rozczarowują, dając nam krótki, ale treściwy popis, jakiego mogliśmy oczekiwać. Co prawda można było gdzieś tu przemycić drobny smaczek nawiązujący do serialu HBO, ale może to i lepiej, że twórcy nie żerują na popularności tej produkcji, wykorzystując aktorów na inne sposoby.

Odcinek kończy wiele wątków i rozwija naszych bohaterów w fantastyczny sposób. Gdybym nie sprawdził, równie dobrze mógłby być to finał sezonu, w którym nie mamy cliffhangera, lecz satysfakcjonujące zakończenie historii. Prawdopodobnie to jeszcze nie koniec emocji, gdyż rozwiązanie fuzji Pearson-Darby może ich całkiem sporo zagwarantować.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj