Jak zneutralizować zagrożenie terrorystyczne, będąc postrzelonym co najmniej tuzin razy, wystawionym na działanie śmiercionośnego wirusa, okaleczonym i poturbowanym? Przez minioną dekadę sporo na ten temat miał do powiedzenia niejaki Jack Bauer, ale jak się okazuje, to nie jedyny taki przypadek w historii telewizji. Damien Scott i Michael Stonebridge to dwuosobowa brytyjska odpowiedź na kultowe 24 godziny - i bynajmniej nie ustępująca Bauerowi charyzmą, uporem, brutalnością i skutecznością. Produkowany przez stację Sky1 serial Kontra ("Strike Back") swoje pierwociny czerpie z opowiadań byłego żołnierza SAS Chrisa Ryana. Sześcioodcinkowa miniseria oparta na książce pod tym samym tytułem opowiadała historię Johna Portera, który podejmuje się odbicia z Iraku projektanta systemów obronnych brytyjskiej armii. Sukces tej ekranizacji skłonił decydentów studia do zawiązania współpracy z amerykańską stacją Cinemax i obrania zupełnie nowego kierunku rozwoju fabularnego. Nowa formuła serialu traktuje o działaniach supertajnej jednostki o nazwie Sekcja 20, w ramach której swoje umiejętności prezentują wspomniane wyżej postaci – były żołnierz amerykańskiej armii oraz brytyjski agent. Efektem tego jest mało realistyczny, ale spektakularny, pełen napięcia i przemocy serial. Serial, który doczekał się wielu fanów, ale i zagorzałych oponentów. Cóż, opinie tych ostatnich Michael Stonebridge skwitowałby mniej więcej tak:
[image-browser playlist="578656" suggest=""]
Za sukcesem tego widowiska stoi nie tylko mocny scenariusz, egzotyka pleneru, w jakim odbywały się zdjęcia, i gigantyczny budżet pozwalający dopieścić stronę wizualną. Swój sukces notowała również oprawa muzyczna, która w nieco sztampowy, ale jakże efektowny sposób współgrała ze sferą wizualną. Do projektu pierwotnie zaangażowany był Ilan Eshkeri i to właśnie on był sprawcą ilustracji do pierwszego sezonu serii. W międzyczasie u jego boku pojawił się niejaki Scott Shields – perkusista i producent muzyczny związany od lat z brytyjską grupą The Mescaleros. Współpraca między tymi dwoma panami nie jest zbyt długa (m.in. "Gwiezdny pył"), niemniej wystarczyła, by w ciągu zaledwie paru miesięcy dokonać kontry na swoim niegdysiejszym pracodawcy, przejmując od niego cały projekt. Biorąc pod uwagę napięty grafik Eshkeriego, było to chyba najlepsze rozwiązanie. Tym bardziej że Shields mógł zaoferować widowisku dokładnie to co Eshkeri – cenne doświadczenie współpracy z Hansem Zimmerem. Czemu cenne? Ano dlatego, że wymagała tego konwencja serialu. Pójście w kierunku współczesnego thrillera wojennego rozgrywającego się na czarnym lądzie to wypisz wymaluj otoczka takich filmów jak Helikopter w ogniu, przy którym zresztą obaj ci kompozytorzy pracowali. Ciekawym jest fakt, że Eshkeri podchodził do ilustracji bardziej tradycyjnie, starając się rozpisywać swoją muzykę na orkiestrę. W ujęciu całościowym generowało to olbrzymie koszta, stąd też powolne odsuwanie się w cień Eshkeriego było na rękę finansistom Sky1.
Czytaj również: Ogłoszono soundtrack z serialu "Strike Back"
Począwszy od spektakularnej reaktywacji serialu w "Operacji Świt" (sezon 2) na pierwszy plan wysunął się Shields, który do ilustracji podszedł w najbardziej znanym i lubianym przez siebie muzycznym stylu – rockowej progresji i elektronicznego industrialu czerpiącego pełnymi garściami z obszernych bibliotek Hansa Zimmera. Paradoksalnie przerzucenie się z brzmienia bardziej organicznego na mechaniczne nie pogorszyło wielce jakości tego muzycznego tworu. Biorąc pod uwagę zawężanie się formuły serii do oderwanego od realizmu widowiska – wizualnego cacuszka skupiającego się na cliffhangerach i ustawicznym szokowaniu odbiorcy – była to decyzja jak najbardziej słuszna. Serial otrzymuje bowiem swoistego rodzaju muzyczny metronom dyktujący tempo rozgrywanej akcji, choć nie tylko. Egzotyka scenerii ma swoje przełożenie na barwę dźwięku oraz szeroko pojętą stylistykę, w ramach której znalazło się miejsce na etniczne wynurzenia i pewne eksperymenty w zderzaniu ze sobą tradycji z nowoczesnością. Wszystko to uwarunkowane jest oczywiście pewnymi mainstreamowymi założeniami, których ojcem chrzestnym jest nie kto inny, ale Hans Zimmer. Mamy więc wszelkiej maści wokalizy osadzone na tle gitarowych riffów wspartych perkusją i całą gamą urozmaicających fakturę sampli. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez ponad trzy serie i raczej nie zanosi się na większe zmiany w kolejnych sezonach.
Abstrahując od olbrzymiej wtórności oprawy muzycznej do Kontry - muzyka Shieldsa nie zawsze pozostawała w bliskim kontakcie z odbiorcą. Z tego też powodu jej publikacja w formie soundtracku wydaje się niemałym zaskoczeniem. Zadania tego podjęła się jedna z największych wytwórni specjalizujących się w muzyce filmowej, Varese Sarabande. Firma Townsona podeszła do tematu dosyć dziwnie, skupiając się tylko i wyłącznie na pracy Shieldsa z trzeciego i czwartego sezonu. Należy przez to rozumieć, że czynnikiem decydującym były prawa autorskie, a o takowe było trudno, gdy przy projekcie kredytowani byli dwaj kompozytorzy. Cóż, może kiedyś doczekamy się osobnego wydania muzyki z pierwszych dwóch serii, które w moim odczuciu mają wiele ciekawego do zaoferowania.
Pięćdziesięciominutowy soundtrack to trudna, choć ciekawa przeprawa przez esencję oprawy muzycznej Shieldsa. Zanim jednak zderzymy się z tą drapieżną ścieżką, będziemy musieli zmierzyć się z piosenką "Short Change Hero" w wykonaniu grupy The Heavy. Nie będę ukrywał, że song wykorzystany w czołówce nie należy do moich ulubionych. Razi mnie ta neosoulowa przyśpiewka konfrontowana z artystyczną, co jak co, animacją, którą można było podłożyć bardziej porywającą materią muzyczną. Może nie do końca sprawdziłaby się tu mroczna ilustracja Shieldsa stroniąca od wyrazistej tematyki, ale rynek muzyczny oferuje naprawdę pokaźną kolekcję ciekawszych numerów. Czy wystarczającą liczbę takowych oferuje nam również oryginalna oprawa muzyczna do Kontry?
Przysłuchując się zawartości albumu soundtrackowego, można mieć co do tego pewne wątpliwości. Materiał na nim zawarty nie zrywa przysłowiowych kapci z nóg. Nie jest też niezobowiązującą rozrywką zdolną zainteresować przypadkowego odbiorcę. Jeżeli miałbym posłużyć się jakimś porównaniem, to powiedziałbym, że większość zgromadzonych tu utworów brzmi jak odrzut ze ścieżki dźwiękowej do Helikoptera w ogniu. Takie skojarzenia wywoła na pewno "Lilian in Church", przypominające ścieżkę Zimmera nie tylko od strony muzycznej, ale i wokalnej. Podobne wrażenia pozostawia po sobie ilustracja jednej z bardziej zaskakujących scen czwartej serii, którą na płycie zdobi "Rebecca Headshot". Jak widzimy z powyższych przykładów, nie jest to łatwa muzyka. Ociera się ona o smutną melancholię, wszczepiając w ten syntetyczny zestaw dźwięków drobny pierwiastek dramaturgii. Ciekawym przypadkiem wydaje się utwór "Killing the Love", ocierający się stylistycznie o rockową balladę. Fakt, tekst piosenki jest prosty jak konstrukcja cepa, ale w połączeniu z ciężką gitarową linią melodyczną robi doskonałą robotę zarówno w serialu, jak i na płycie.
Czytaj również: "Strike Back" - finałowy sezon dopiero w 2015 roku
Niestety nie zawsze jest tak efektownie. Większość albumu to jednak dosyć uciążliwe i wymagające atencji balansowanie pomiędzy ambientowym underscore a ciężkim, heavy metalowym graniem. Przykładem może tu być "Columbia Standoff", które rozpoczyna się budowaniem klimatu grozy, a kończy drapieżnymi riffami wykonanymi w iście dubstepowym stylu. Obok tych ciekawych zabiegów mamy jednak szereg tradycyjnych rockowych wynurzeń, czego przykładem jest "Put Your Hands Up" i "How It Ends". Na drugim biegunie spotykamy natomiast zupełnie nietrafione eksperymenty. Eksperymenty próbujące imitować klimatyczną ilustrację Seana Calley’ego z Helikoptera w ogniu. Jednym z takowych jest w moim odczuciu "What Happener in Beirut", gdzie na teksturę ambientową nakładane jest samplowane… "Agnus Dei"! Płytę wieńczą dwa utwory, które stanowią ilustrację finału czwartego sezonu. "You Got Your Man" to klasyczny RCP-owski akcyjniak ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami. Jego przedłużeniem jest "Yes I Do" - żywiołowy rockowy temat jakby żywcem wyjęty z jednego z filmów Michaela Baya.
Reasumując, ścieżka dźwiękowa do Kontry to pozycja dedykowana głównie koneserom takiego quasi-zimmerowskiego grania, a także miłośnikom serialu, którzy docenili rolę muzyki w tym spektakularnym widowisku. Jako że do wiernych fanów stylu RCP raczej nie należę, a serial oglądałem z przymrużeniem oka, do tego albumu jako całości powracał będę raczej sporadycznie. Nie znaczy to, że kilka z proponowanych tu utworów nie pojawi się w prywatnej samochodowej playliście – bo chyba takie środowisko odsłuchu gwarantować będzie najlepsze doznania.